Strony

"Albowiem to, co raz zostało zobaczone, nigdy już nie powróci do chaosu." Vladimir Nabokov
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rozważania. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rozważania. Pokaż wszystkie posty

sobota, 20 kwietnia 2013

396. Kobieta samotna w podróży

- czy to możliwe? Jak najbardziej!

Gdy rozmawiam ze znajomymi o moich podróżach, zawsze około dziewięćdziesięciu procent stwierdza, że to niebezpieczne, że nierozsądne, że to akt heroizmu lub dowód szaleństwa. Ośmielę się z tym nie zgodzić. Czasem niebezpieczniej jest przechodzić przez ulicę, nawet po pasach, w małym, polskim miasteczku.


Plymouth, Dewon. To miasto poznałam właśnie podróżując solo, będzie więc dzisiaj naszą ilustracją.



środa, 6 marca 2013

Screw work, let's... work czyli praca marzeń

W oczekiwaniu na przeszczep wnętrzności mojego komputera, grzebałam sobie wczoraj po internecie. W oko wpadła mi informacja o pracy marzeń. Zwłaszcza jeśli ktoś kocha podróże, lubi udzielać się na portalach społecznościowych, robić zdjęcia a nade wszystko cieszyć się życiem. Musi również wykazać gotowość przeniesienia się na pół roku do Australii. Zainteresowani?




poniedziałek, 4 marca 2013

Loty i koty

Lubię latać, ba, uwielbiam latać. Nie tylko mowa o snach (to zupełnie inne latanie) ale o przemierzaniu świata samolotem. Nigdy nie odczuwałam strachu i śmiałam się wraz z Ines gdy dopadły nas turbulencje. Jednak, nade wszystko kocham moment, gdy potężna maszyna, latający goliat, nabiera rozpędu i odrywa się od ziemi. Jedyną rzeczą, której się boję, to zagubienia bagażu. 

Mój pierwszy lot był jednocześnie moim rekordowym. Najpierw do Londynu około 2 godzin, przesiadka na Heathrow i następnie trwający 12 godzin lot do Tokio. To były wrażenia! Jeden z piękniejszych przelotów - to wbrew pozorom - nocny przelot do Kairu. Leciałyśmy wówczas nad galaktykami lśniących blaskiem metropolii Europy, później Egiptu. Niebo, przy tych ścielących się na ziemi gwiazdozbiorach, zawstydzone bladło. 

Nad Londynem


środa, 16 stycznia 2013

Podróże to prawdziwy Lajfstajl

Na Onecie rozpoczął się konkurs na Blog Roku 2012, rozpędziłam się, że poczytam sobie o podróżach mniejszych i większych, popodziwiam zdjęcia i relacje, westchnę, że jeszcze nie teraz, ale może kiedyś rzucę wszystko i ruszę dookoła świata (trudno to uczynić choćby mając uczące się dziecko i cały dom na głowie), poszukam inspiracji, informacji, w końcu zachwycę się fotografią. Pomyślałam, że wrzucę mój blog, bo może ktoś próbuje i chce od rozpocząć swoje odkrywanie świata od czegoś mniejszego, nie tak ekstremalnego (choć dla każdego ta granica ekstremum leży gdzieś indziej), pokażę swoje fotografie i może one kogoś zainspirują. Czekała na mnie jednak pewna, drobna niespodzianka...


wtorek, 15 stycznia 2013

Jak zepsułam swoje dziecko.

Moje młodsze dziecię było w zeszłym roku na wycieczce szkolnej w Berlinie. Bardzo się cieszyło i na tę okazję czekało. Po powrocie telefonuje do domu i oświadcza stanowczym głosem:
- Mamo, zepsułaś mnie.
- ... ? Jak to zepsułam?
- Bo ja nie potrafię jeździć z wycieczkami. To nie to samo. Wolałabym zwiedzać ten Berlin po swojemu. 
(tak to mniej więcej brzmiało)

 Tak oto wygląda zepsute dziecko po zakupieniu w Goreme islamskiego katechizmu w języku angielskim

wtorek, 27 listopada 2012

Padając na twarz.

Moi Drodzy Czytelnicy, Goście, Oglądacze :)

Jutro (w środę) już będzie TEN dzień. Dzień bardzo szczególny. 

[źródło: internet, spektakl paryski]

sobota, 24 listopada 2012

Gdzieś pomiędzy innymi wymiarami...

Dziś zagubiłam się gdzieś między wymiarami, rozpadłam się na milion kawałków i potrzebuję chwili by wszystko pozbierać. Jest taki czas gdy wszystko leci z rąk i Lightroom zawiesza się co chwilę...
Potrzebuję odrobiny odpoczynku i ciepła. Może browni pomoże, i herbata jaśminowa, i "Secrets" One Republic.

 



 

czwartek, 22 listopada 2012

niedziela, 18 listopada 2012

Lubię się uczyć - różnych rzeczy

Czego nauczyłam się wczoraj?

- że warto wstawać wcześnie rano - właściwie zawsze o tym wiedziałam, ale nie zawsze chciało się to sprawdzić osobiście :)


czwartek, 15 listopada 2012

Ile dzieci jeszcze musi zginąć?…


„Wychodzimy na korytarz i poraża nas wstrząsający krzyk. W jednej z sal jest kilkuletnia poparzona dziewczynka. Lekarze usiłują jej zmienić jej opatrunek. Mała się szarpie. Nie chce kolejnego bólu. Trzymają ją pielęgniarki. Lekarz próbuje mimo wszystko zdjąć bandaże. Dziecko ma poparzone obie ręce. Od dłoni po ramiona. Mariusz robi krótkie ujęcie, nagle przestaje kręcić. Zdejmuje kamerę z ramienia.
-Kurwa mać! – Ma łzy w oczach”
„Kruchy lód” Anna Wojtacha, fragment pochodzi z rozdziału Strefa śmierci, opisującego strefę Gazy.  


piątek, 9 listopada 2012

Listopadowo z nutką dumy

Dostałam zamówienia na fotografie, ze wskazaniem "Mamuś ale jak będziesz mi robiła, to pamiętaj, koledzy też by chcieli". To spakowałam aparat, doładowałam baterię (15 minut, tyle miałam czasu po pracy, a o wcześniejszym doładowaniu zapomniałam) i poszłam, pod pomnik, świętować 11 listopada. Ale przede wszystkim popodziwiać mojego syna w mundurze Wojska Polskiego. 



Tak, wiem, to dobra praca dopóki nie ma wojny, misji czy innego ekstremalnego wypadu. Ale ja go rozumiem, to jego pasja, jego wybór i miejsce w życiu po nie łatwych o to staraniach. Trochę adrenaliny i nutka przygody, która mnie samą niegdyś wabiła.

czwartek, 8 listopada 2012

Odrąbane skrzydełka

Za mną bardzo niżowy dzień. 


Uderzyłam głową w mur i zastanawiam się, czy w życiu warto w coś wkładać serce. Wiem, wiem, że warto, tak tylko sobie piszę. Czasem widzę, że bylejakość, zachowawczość, mierność, szarość wygrywa, i to boli. Człowiek stara się, a wychodzi jak zwykle. Może więc nie warto się starać? 
Teraz trzeba poczekać, aż oberwane skrzydełka odrosną. Ehh..

niedziela, 28 października 2012

Jeśli jesteś po czterdziestce, to szykuj się na cmentarz


Wkurza mnie wszechobecne przekonanie, że ludzie po 40, to ludzie straceni. A po pięćdziesiątce to już chodzące trupy. Po prostu nieprzyzwoitość, że takie coś żyje, a nie daj Boże, jak toto wyjdzie na przykład na plażę.


 Mała próbka kwiatków z gogle, oczywiście przypisy w nawiasach są mojego autorstwa):
  • Ludzie po 40 nie powinni biegać (no chyba, że kurcgalopem w stronę komunalnego)
  • Ludzie po 40 nie radzą sobie z komputerem i innym sprzętem elektronicznym (powiedzcie to moim dzieciom :D )
  • Ludzie po 40 wyglądają jak na to zasługują (??????!!!!!)
  • Czy marketing sieciowy nadaje się dla ludzi po 40? (nie, kompletnie nie)
  • Prawdopodobieństwo znalezienia faceta po 40 jest mniejsze niż prawdopodobieństwo bycia trafionym przez snajpera (lubię tym stwierdzeniem drażnić moje dzieci )
  • Najbardziej oszołomiona [sic!] telewizją grupa wiekowa to dzieci w wieku szkolnym i ludzie po 40 (chyba muszę częściej włączać TV, tak w ramach używki oszołamiającej)
  • Alkohol jest groźny dla ludzi po czterdziestce (a dla kogo nie jest?)
  • „wątek dla ludzi po 40 – czy jak kto woli dla geriatryków” (Może już pora szukać specjalisty?!)
  • Single po czterdziestce żyją w celibacie (zawsze człowiek się czegoś nowego uczy)

poniedziałek, 30 lipca 2012

Noc, morze i współczesny Ikar


Siedzimy na grobli łączącej Kusadasi z Wyspą Ptaków. Czekamy na godzinę 22.00, wykupiłyśmy bowiem nocny rejs stateczkiem. Bardzo chciałam wypłynąć i pokazać Ines morze nocą, czerń w czerni. Czekamy, a niebo z różu przechodzi w ciemny amarant, wysyca się fioletem, chłodzi granatem i zaciąga czernią. Pojawiają się gwiazdy onieśmielone intensywnym, barwnym blaskiem świateł na lądzie. Wchodzimy na pokład turystycznego kutra, który leniwie kołysze się przy brzegu. Jest jeszcze czas i dopiero pojawiają się pierwsi turyści. Siadamy przy stoliku, z prawej strony jarzący się ląd, z lewej atłas morza. 




Jego czerń kojarzy się z ciekłą, rozgrzaną smołą i przywołuje na myśl sceny z dzieciństwa. Pamiętam jak rozpuszczano ją na podwórku otoczonym trzypiętrowymi blokami, w rdzewiejących beczkach, na prowizorycznych paleniskach z cegieł, by później smarować nią dachy. Strużki smoły tworzyły na zewnętrznej stronie beczki kuszące zacieki. I nie mam pojęcia dzisiaj, co w niej tak nam się podobało – lśniący, plastyczny materiał, czy też to, że była zakazana przez dorosłych, a może po prostu to, że w tamtych czasach zabawki były towarem deficytowym i wymyślaliśmy je sami. Faktem jest, że każde dziecko starało się taki deficytowy klejnot zdobyć. Nic to, że piekła w palce zanim ostygła, że dłonie i nierzadko ubrania były wypaćkane i w brunatnych plamach. Ta fascynacja trwała dopóki jeden z kolegów nie wylał na siebie tej piekielnie gorącej mazi, parząc się przy tym dotkliwie.




niedziela, 22 lipca 2012

Pora deszczowa i kocia joga.


 Nie macie wrażenia, że zagościła u nas pora deszczowa? Upał poprzecinany gwałtownymi burzami, ściany wody za oknem i za chwilę parujące w jaskrawym słońcu chodniki. Deszczowo słoneczna szachownica doprowadziła do kompletnego wychłodzenia. Mam wrażenie, że czuję już w powietrzu zapach wczesnej jesieni. 




Ta pora deszczowa to najlepsza pora na chwilę podróży po kartkach książki. 

Zachwyca mnie ostatnio „Język baklawy – wspomnienia” Diany Abu-Jaber. Dla wielbicieli literatury z klimatem, lirycznej, ale tez niezwykle zmysłowej. A zmysłem do którego głównie się odwołuje, jest smak. Bowiem rodzinne wspomnienia poprzeplatane są opisami potraw gotowanych głównie przez ojca autorki, pochodzącego z Jordanii, Ghassana (Buda).  Wielbiciele kuchni Bliskiego Wschodu, znajdą tam wiele świetnych przepisów.  Sama zamierzam niektóre z nich wypróbować.
"Moje dzieciństwo składało się z opowieści – wspomnień i historii z życia ojca oraz mitów i legend, które podsuwała mi do czytania matka. Opowieści te często były w jakimś sensie o jedzeniu, a w jedzeniu zawsze chodzi o coś więcej: łaskę, tożsamość, wiarę, miłość" pisze we wstępie autorka. Ale historia jej życia, to również próba odnalezienia swojej tożsamości, swojego miejsca w życiu, „Bud i ja oczywiście wciąż jesteśmy kumplami, ale on nadal sobie wyobraża, że jego niezadowolenie to wina świata wokół. Też tak uważam. Może odziedziczyłam po nim tę cechę. Moja matka, wieczna Amerykanka, wie, że jesteśmy nieuchronnie odpowiedzialni za swoje życie i sami decydujemy o własnej przyszłości. Nie ma w niej chronicznej potrzeby, żeby nieustannie być w ruchu, zmieniać domy, kraje, zawody w poszukiwaniu ideału, punktu, w którym wreszcie będzie można zacząć żyć. Nie, według mamy rzeczywistość jest tu i teraz, zwyczajnie i po prostu. Ale w przypadku Buda odpowiedź brzmi – gdzie indziej.” Gorąco polecam .



Chciałam sfotografować "Język baklawy",  oczywiście mój kocurro wbił się na pierwszy plan. Że niby taki fotogeniczny. I z właściwą mu nonszalancją zaczął prezentować przed obiektywem ni to kocią jogę, ni to joginistyczne zabiegi higieniczne. Proszę, oto dość sędziwy kocur, prawie dziesięcioletni ludzkie około 70), a taki wygimnastykowany! Na fotce, chwila refleksyjno medytacyjna z nóżką w górze.Życzmy sobie w takim wieku podobnej sprawności :)

Co jeszcze jest można robić ciekawego w deszczowy dzień?



Tartę malinowo - jagodowa na kruchym spodzie i kremie z mascarpone. By później delektować się smakiem dojrzałego lata :)
Oraz w ramach poznawania innych światów (oraz wspominania miejsc odwiedzonych), polecam zobaczyć film japoński, związany z porą deszczową," Ima, Ai ni Yukimasu", angielski tytuł "Be with you". Jest to historia ojca, który samotnie, po śmierci żony, wychowuje sześcio letniego syna. Mia zanim umarła pozostawiła zrobioną przez siebie książeczkę. W niej zawarta była obietnica, że gdy przyjdzie za rok pora deszczowa, ona powróci i zostanie z nimi, aż do ostatnich deszczy. I gdy nastaje pora deszczowa, podczas spaceru, Takumi (tato) i Yuji (syn) odnajdują kobietę, która wygląda dokładnie jak Mia, ale nic nie pamięta i nie wie kim jest. Cudowny, bardzo wzruszający, niezwykły. Opowieść jaka mogła powstać tylko w Japonii. 
Dziś zapraszam do czytania, oglądania i smakowania - poznawania świata i cieszenia się nim wszystkimi zmysłami :)



 p.s. Czy ktoś wie co znaczą papierowe laleczki jakie przywiązuje na zewnątrz raz w tygodniu Yuji?? :) Bardzo mnie to intryguje.



czwartek, 12 lipca 2012

Wakacyjnie, małymi kroczkami...

Wracam po raz kolejny, niezmiennie, jak bumerang, do moich zapisków w drodze. W końcu. Wakacyjnie, powoli zamykając i kończąc kolejne sprawy do załatwienia, regenerując siły i skołatana psychikę, nerwy po pierwszej połowie roku, która niezbyt była dla mnie łaskawa. Choć i są dobre nowiny, w przyszłym roku szkolnym będę miała pracę. A co dalej? Nauczyłam się tak daleko nie sięgać, nauczyłam się, że żyje się z roku na rok. Znak czasów?




Długie przerwy w działaniu, na przykład pisaniu bloga, rysowaniu, sprzyjają powstawaniu blokad. Od ostatniego wpisu minęło ponad trzy miesiące, w których działo się wiele rzeczy niepozwalających skupić się na pracy twórczej, a skłaniających raczej do ucieczki od rzeczywistości. Przez pierwszy tydzień lipca odpoczęłam nieco i nabrałam chęci na powrót. Ale mój wewnętrzny mur już zdążył się we mnie zagnieździć, rozrosnąć. I tu opatrzność, czuwająca nade mną, błądzącym robaczkiem, podsunęła mi artykuł o filozofii kaizen. W dużym skrócie polega ona na tym, aby wszelkie zmiany na drodze do własnego rozwoju wprowadzać małymi kroczkami (polecam!). Co też postanowiłam uczynić. Aby przełamać bezwład jaki mnie ogarnął, zrobiłam listę rzeczy i spraw do załatwienia - a wydawało mi się, że ich ogrom mnie przerasta - by realizować je powolutku, stopniowo, bez zżymania się na siebie, że wszystko powinnam od razu, jak najszybciej. Aby pozbyć się ataków paniki, że coś zawalę, że nie dopełnię jakiegoś obowiązku. Już jestem w połowie drogi do zrealizowania tej listy. Sięgnęłam po aparat, odkurzyłam szkicownik, uśmiechnęłam się do siebie i pomyślałam, że może jest jeszcze dla mnie nadzieja :)



Okadzam się (frankincense) oglądając ponownie rewelacyjną serię BBC "The Frankincense Trail", polecam wielbicielom podróży po Bliskim Wschodzie.


Podróżują i żyję życiem kolejnych książek...




Szkicuję, szukam tego co kiedyś cieszyło mnie najbardziej. Ćwiczę wytrwałość i konsekwencję - przynajmniej jeden szkic dziennie. Możecie mnie rozliczać :) Oj zgniła mi nieużywana rączka, zgniła... :P





Rysunki tematycznie związane z naszym (moim i Ines) sierpniowym wyjazdem. Bardzo skromnym, krajowym i tylko na osiem dni. Tym razem na Pride of Poland, święto koni czystej krwi arabskiej w Janowie Podlaskim.Marzyłam o tym od dziecka, w końcu muszę to marzenie zrealizować :) A po drodze kilka dni w Warszawie. Jeśli fortuna pozwoli, w przyszłym roku wyruszę gdzieś dalej.

Z tym wyjazdem łączy się też mała historyjka o moim gapiostwie i o tym, że góra jednak czuwa nad takim elementem jak ja. Otóż marzyło nam się jeszcze ruszyć szlakiem polskich tatarów, czyli do Kruszynian i okolic. Najpierw kupiłam karnety na Janów i kilka dni temu zamierzałam również zarezerwować noclegi w Kruszynianach. Patrzę na mapę (już po raz kolejny), sprawdzam odległości, połączenia - wciąż bez własnego autka, planuję. Ok. Janów widzę nie daleko Kruszynian i Supraśla, tak z 1,5 godziny jazdy. Nie ma problemu, dotrzemy na wieczorny pokaz w stadninie. Na szczęście coś mnie tknęło, powiększam ten Janów i coś mi nie gra. Inne ulice, stadnina zniknęła... Coś jest nie tak. A już miałam dzwonić i rezerwować noclegi. Sprawdzam kolejny raz mapę i co się okazuje - ten Janów to nie Janów Podlaski! Właściwy, ze stadniną koni arabskich, leży w 250 km linii prostej na południe, poniżej. Pięknie bym nas załatwiła! W związku z powyższą odległością, naszym niezmotoryzowaniem, warunkami komunikacji państwowej ( kompletnie innej niż ta np. w Turcji), postanowiłyśmy, że Kruszyniany i Tatarzy będą musieli na nas jeszcze troszkę poczekać.

Co się jeszcze u mnie zmieniło - dzieci :) Jestem matką zawodowego żołnierza ...


...i tej krótkowłosej panny (planującej również zostać oficerem) :) Pamiętacie jej bujną czuprynę?


A przed nami jeszcze tyle wspomnień, zdjęć... Mam nadzieję, że będziecie do mnie jeszcze zaglądać :)

poniedziałek, 30 stycznia 2012

Przerwa techniczna

Muszę niestety ogłosić krótką przerwę techniczną. Otóż dziś mój komputer postanowił się rozchorować i to na dobre. Co mu zaszkodziło? Tylko jeden Wielki Procesor pewnie wie. Cudem udało się go na jakąś chwilę postawić. Jutro ciąg dalszy grzebania w jego wypchanych bebechach. Tymczasem zgrywam ważne rzeczy, bo nigdy nic nie wiadomo. Za chwilę muszę również dezaktywować photoshopa. Nie będę mogła przygotowywać do publikacji następnych zdjęć :( Może będzie dobrze. Zobaczymy. Jeśli nie to zostaną mi książki i koty jak na tym genialnym rysunku znalezionym w necie. Ale nie poddam się bez walki. Nie wyobrażam sobie już braku kontaktu z Wami :)




niedziela, 20 listopada 2011

W oczekiwaniu na efekt działania maszyny Rube Goldberga.

Przepraszam za nieobecność, za milczenie i za to, że jeszcze chwilkę nie będę odpisywać. Obiecuję nadrobię wszelakie zaległości. Jesień tegoroczna jakoś niezbyt mi sprzyja. Począwszy od zapalenia nerwu w nodze (już powoli lepiej), poprzez stanowczą decyzję naszych radnych o całkowitej likwidacji mojej szkoły, a co za tym mojego miejsca pracy, aż po dzisiejszą, okropną migrenę. Jakoś powolutku muszę się pozbierać i nabrać sił na przygotowania do przyszłej jesieni. Jesieni, która będzie pod wielkim znakiem zapytania, bo bladego pojęcia jeszcze nie mam, co dalej będę robić i tylko z całej siły staram się nie poddać paraliżującemu strachowi. Na razie szukam światełka w tunelu. Zastanawiam się, czy kiedyś, z perspektywy czasu, uznam te nagłe zwroty akcji mojego życia za początek czegoś lepszego? Może te wszystkie dziwne i zaskakujące wydarzenia, które mnie spotykały ostatnimi czasy, okażą się zmyślnymi elementami ogromnej machiny jak tej Rube Goldberga? Gdzie każdy jeden element, precyzyjnie ustawiony i wprawiony w ruch, działaniem swoim uruchamia następny, w efekcie doprowadzając do konkretnego celu. Może nie bez przyczyny odnalazłam akurat przemówienie Steve'a Jobs'a na uniwersytecie w Stanford? Wierzę, że będzie dobrze, jeżeli nie lepiej. Wierzę, bo tak naprawdę nie mam innego wyjścia, choć nie jest łatwo. Wkrótce ciąg dalszy naszych fotograficznych opowieści i podróży :) Pozdrawiam Was Kochani i cieszę się, że przybywają wciąż nowi goście, których serdecznie witam :) Liczę na Waszą wyrozumiałość i zapraszam do posłuchania S.Jobs'a (napisy w j.polskim można uruchomić klikając na czerwony znaczek z cc na dole okienka).




piątek, 7 października 2011

O wygodach tureckich PKSów słów kilka.

Obiecałam tu i ówdzie praktyczne informacje na temat naszego tureckiego objazdu. Słowo się rzekło, więc kobyłka, choć chyba we wstępnej fazie grypy, to i tak stać musi u płota. To znaczy u klawiatury.

O turecki autobusach rzecz będzie. Tak troszkę wbrew temu co u nas (bo u nas musiałabym pisać o nieopłacalności połączeń, o coraz bardziej wadliwych pojazdach, o drogach - sami wiecie jakich, o kierowcach równych bogom, patrzącym z pogardą znad kierownicy na lud podróżujący, czyli o niczym ciekawym)




Gdy planuję wyjazd, staram się znaleźć jak najwięcej informacji o danym kraju, między innymi o sposobach podróżowania. Tym razem zbyt wiele ich nie odnalazłam, ale dowiedziałam się o firmie przewozowej z długimi tradycjami jak Kamil Koc, o dworcach autobusowych nazywających się powszechnie otogar. Odnalazłam strony rezerwacji i kupowania biletów online, z których nie skorzystałam, bo nie jestem niestety turecko piśmienna. Przypadkiem odkryłam jeszcze może ze dwie inne firmy. I tak naprawdę nie przypuszczałam co mogę zastać w Turcji. To co zobaczyłam, to czego doświadczyłam przerosło moje najśmielsze oczekiwania.

 Tu firma Pamukkale, obsługująca znacznie więcej kierunków niż Pamukkale i Kusadasi.



Wyobraźcie sobie, że przychodzicie na dworzec autobusowy, a tam nie jeden PKS ale z 20 konkurujących z sobą o pasażera firm. Do wyboru do kolory, na wszelkie możliwe kierunki i trasy. Dojechać możesz wszędzie, i tylko  musisz wybrać z kim dziś pojedziesz. Jeśli nie chcesz przychodzić wcześniej na dworzec, nawet w malutkim miasteczku natrafisz na liczne biura pośredniczące w sprzedaży biletów. Wówczas z takiego biura na dworzec (z reguły na peryferiach miasta) zabierze cię darmowy busik. Nie musisz się troszczyć o nawet najcięższy bagaż, tym zajmie się kierowca busiku lub steward w autokarze. Włoży twoje torby do bagażnika, wyciągnie, zadba o ich bezpieczeństwo.

 Tu perony schładzane w czasie upału takimi natryskami wody , a właściwie mgiełki wodnej. Bardzo skuteczne.



Miejsce siedzące masz już wybrane, zapisane na bilecie, nie musisz się śpieszyć. Jeśli jesteś kobietą i podróżujesz sama, nie musisz się martwić o to , że usiądzie obok ciebie przepocony, woniejący nieprzetrawionym alkoholem, mało sympatyczny współpasażer. Tu samotne kobiety mają miejsca przydzielane tylko obok kobiet. O pasażerów do samego odjazdu troszczy się też obsługa, która sprzedała bilety. Wchodzisz sobie wygodnie z torebką lub innym bagażem podręcznym i zajmujesz swoje miejsce. Przed tobą ekran monitorka, słuchawki. I tu mamy różnice pomiędzy poszczególnymi firmami. Niektóre dodają jednorazowe osłonki na słuchawki z białego materiału, niektóre mają jedynie tak z 10 kanałów telewizji, inne oferują dodatkowo zestaw w miarę nowych filmów kinowych (niestety z tureckim lektorem lub dubbingiem), filmy krajowe, muzykę również krajowa i przeboje ze światowych Top list. Niektóre autokary mają w monitorkach wejścia na usb (można mieć własny filmowo - muzyczny zestaw podróżny) lub pakiet gier dla młodszych i dla starszych. Pamiętam jak moje dziecko się ogromnie zdziwiło, że takie autobusy - cuda istnieją. A jeżeli nic już cię nie zadowoli, zawsze można poobserwować przez kamerkę drogę przed autobusem. 




Ale to nie koniec atrakcji. Gdy autokar rusza, steward spisuje sobie gdzie kto zamierza wysiąść i nie widziałam  by kierowca robił jakiś problem z zatrzymaniem się w dowolnym - oczywiście dozwolonym - miejscu, bardziej dogodnym do wysiadania. Następnie otrzymujemy w dowolnych ilościach do picia wodę mineralną, soki, colę, herbatkę czy kawę, do tego przysługujące każdej osobie ciasteczko, precelki, a nawet lody. Gdy trasa jest dłuższa, autokar zatrzymuje się na dłuższy przystanek przy specjalnym zajeździe, gdzie można skorzystać z toalety czy też zjeść coś na ciepło. Po posiłku w autobusie steward zbierze śmieci i z uśmiechem zapyta czy czegoś nam nie potrzeba. 




Gdy dojedziemy na miejsce, obsługa wyciągnie bagaż i po pokazaniu kwitka lub numerka, odda go nam z uśmiechem, cały i zdrowy. Nie wspomnę już o rozlicznych autostradach, drogach szybkiego ruchu, prostych, szerokich o gładkich nawierzchniach. Żeby nie było, że marudzę zbytnio na to co nasze, rodzime i swojskie. 

Po powrocie, w Opolu na dworcu PKS (czekając 3 godziny na nasz autobus) miałam okazję obserwować stojącego władczo kierowcę i kolejkę pasażerów wkładających potulnie ciężkie torby do bagażnika. Kierowca najwyraźniej niezadowolony pokrzykiwał coś na ludzi. I tak cud, że ten bagażnik otworzył, bo nierzadko odbywa się to zgodnie z regułą - kliencie obsłuż się sam - a jak nie podoba ci się paskudnie brudny bagażnik, to racz się wypchać. 




Uprzedzę od razu, że nie kosztuje to majątku! Przeliczyłam sobie, że na trasie typu Opole - Wrocław za bilet według standardów tureckich zapłaciłabym może więcej z 6 złotych. Co w obliczu komfortu jaki bym otrzymała, uczyniłabym z największą przyjemnością. Dodam, że kupując bilet online, ma się zniżkę nawet do 1/5 ceny normalnego biletu.




Pytanie w takim razie czy my wciąż jesteśmy w Europie, a może jak już, lepiej było by być w Azji, na przykład tej tureckiej? ;)  W każdym bądź razie takiej komunikacji wszystkim i sobie życzę z całego serca :)

Przetestowałyśmy cztery firmy - Kamil Koc, Pamukkale, Nevsehir i Metro. Kamil Koc miał najlepszy program do oglądania i słuchania, Pamukkale z Antalyi do Adany serwowała lody i miała bardzo miłą obsługę, ale wszystkich na głowę pobiła obsługa Metro z Konii do Istambułu. Pozdrawiam ich gorąco :)





środa, 7 września 2011

Z rozdartym nieco sercem...

Dlaczego rozdartym? Ponieważ w zeszłym tygodniu wyprawiłam już moje drugie, młodsze dziecko na koniec świata, do szkół, po nauki. Wcześniej o trzy lata, niż to zazwyczaj bywa. Do liceum, całkiem dobrego, ale aż do Wrocławia. Ileż ja rzeczy planowałam, które zrobię gdy Ines już wyjedzie do internatu. Będę czytać, pisać, prowadzić blog, malować, robić zdjęcia, generalne porządki i co tylko przyjdzie mi do głowy. Odstawiłam dziecię w środę, w czwartek poszłam u siebie na rozpoczęcie roku szkolnego, przygotowałam się na piątek, w piątek też popracowałam, wróciłam do domu po południu - nieco pustego - i zamarłam. Właściwie to myślami ugrzęzłam we Wrocławiu. Pierwszy jej samotny weekend tam, w tym wielkim mieście, bez mojej troskliwej opieki. Przesiedziałam tak bez ruchu cały weekend, duchowo wpadając w jakiś czarny dół i jedynie mechanicznie ogarniając cztery kąty z grubsza w sobotę. Poszłam do sklepu zoologicznego i zakupiłam dwa szczurki płci męskiej, urządziłam im klatkę i zaczęłam oswajać. Nie pomogło. Chyba dobrze zrobiła mi dopiero praca od poniedziałku i telefon od córy, żebym nie dzwoniła tak co chwilę i że z pewnością doskonale sobie poradzi. Może ona tak... Dziś chyba zaczęłam sobie w końcu jakoś z tym radzić. Co widać po piszącym się właśnie poście. Trudne jest życie osamotnionego, "bezdzietnego" rodzica. Nie bez przyczyny pomijam kwestię poniesionych przez ten wyjazd wydatków, bo to temat nieomalże polityczny. Ba! Uczę się korzystać z wolności. Nawet sobie na jutro wieczór zaprosiłam przyjaciółkę na ploteczki i coś słodkiego. Robię duże postępy, jest szansa, że będę mogła żyć niezależnie! :) jestem z siebie dumna! Jutro może uda mi się napisać kolejny post, nawet przygotowałam zdjęcia z błękitnego meczetu w Istambule. Trzymajcie kciuki! P.S. Dziś nawet trzy zdjęcia zrobiłam! Niebo wieczorne było piękne za oknem...

Pewnego razu w Istambule... Winowajczyni mojej bezwładności...





LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...