Strony

"Albowiem to, co raz zostało zobaczone, nigdy już nie powróci do chaosu." Vladimir Nabokov
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Giza. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Giza. Pokaż wszystkie posty

sobota, 23 stycznia 2010

Konne i nie tylko - spotkania o zachodzie słońca


Gdy zbłądzi się w uliczki Gizy przed zmierzchem można zobaczyć całe mnóstwo wierzchowców - i tych dwugarbnych i tych czystej - lub nie całkiem czystej krwi arabskiej (oczywiście mowa o koniach). W Gizie usytuowanych jest wiele stajni,gdzie turyści mogą wynająć konia na przejażdżkę lub gdzie trzyma się wierzchowce pracujące pod piramidami. I często określenie "wierzchowiec" jest zbyt szumne. Koniki "turystyczne" są chude i o bardzo słabej kondycji. 


Na ulicach można zobaczyć zaparkowane wielbłądy...


Ale gdy wejdzie się dalej między domy możemy zobaczyć scenki przywodzące na myśl nasze socjalistyczne przed południowo-niedzielne podwórka. Gdy właściciele wystawiali przed garaże z trudem zdobyte (na bony zakładowe, lub w innej formie) automobile. Myli i pucowali je w słońcu, ku zazdrości sąsiadów podglądających zza firanek. Podobnie Egipcjanie wystawiają przed domy swoje zadbane i wypielęgnowane wierzchowce, by je pucować, doglądać i dopieszczać. W przeciwieństwie do ciężko pracujących koników "turystycznych" są lśniące, okrąglutkie, o szerokich piersiach i cieniutkich pęcinach. Młodzież dosiada swoich wierzchowców, by podobnie jak u nas na ulicach miast, tam na wzniesieniach, u stóp piramid, dawać popisy szaleńczych, brawurowych galopad. Często traktując swoje konie bardzo przedmiotowo. 
Wszyscy następnie spotykają na wzgórzu i gawędząc w miłym towarzystwie, lub popijając herbatkę z mikro kubeczków czekają na zachód słońca, po czym rozjeżdżają się w swoje strony.
I my tam byłyśmy i też herbatkę piłyśmy...

 Spoglądając wstecz...


 
 
 
 
 


sobota, 16 stycznia 2010

Pomiędzy Sakkarą a Gizą...


11 lipca gdy zwiedzałyśmy Sakkarę i Gizę, miałyśmy chwilę przerwy. Upał już nam dosyć mocno doskwierał. Był to nasz drugi dopiero dzień w Egipcie i organizmy zaczął ostro protestować. Niestety od około 13 - 14, miewałam okrutne bóle głowy, do tygodnia na szczęście minęły. Zauważyłam też, że po nawodnieniu organizmu nie były już tak dotkliwe. Tą przerwę nasz przewodnik wykorzystał do obwiezienia nas po okolicznych miejscach, gdzie zazwyczaj naciąga się turystów na spore wydatki :) Taka wiązana transakcja ze znajomymi. Ja byłam niezwykle odporna (aczkolwiek, już w Luxorze dałam się haniebnie oszukać), nie kupiłam kompletnie nic - miałyśmy w końcu ponad miesiąc pobytu przed sobą i mnóstwo czasu na szaleństwa. Dużym plusem była przepyszna, chłodna karkade, którą nas częstowano i klimatyzacja :)
Pierwszym takim miejscem była wytwórnia dywanów tkanych ręcznie "Nile School"

Tkanie dywanów jest tradycją w Egipcie. Większość takich szkół znajduje się właśnie w okolicy Gizy. Dzieci, a zwłaszcza dziewczynki uczą się tego rękodzieła w rodzinnych domach. By pomóc najuboższym dzieciom, rząd egipski dotuje naukę w szkołach wytwarzania dywanów, by gdy dorosną mogły mieć zawód i pracę. Do takich szkół - manufaktur uczęszczają dzieci miedzy 10 a 14 rokiem życia. Połowę dnia powinny spędzać w normalnej szkole a wcześnie rano lub późnym popołudniem powinny uczyć się tkactwa. Niestety, nie wszystkie z nich chodzą do szkoły a część pracuje od 8.00 rano do 18.00 po południu. Zarabiając przy tym od 20 dolarów do 60 dolarów na miesiąc.
Według badań z 1988r przeprowadzonych przez rząd w Egipcie pracuje 1,4 miliona dzieci między 6 a 14 rokiem życia.
My również spotkałyśmy tkające dywan dziewczynki i chłopca. Myślę, że nie lubiły swojego zwierzchnika, może nauczyciela, bo gdy odwracał się do nas plecami pokazywały co o nim myślą - pukając się w czoło i wskazując na niego.  Ines próbowała z nimi porozmawiać niestety nie umiały zbyt wiele po angielsku. Ale chętnie próbowały ją nauczyć swojego rzemiosła.


 

Gobeliny uczniów były niezwykle barwne, dywany z wełny wielbłądziej  stonowane i szorstkie w dotyku. Dywany z jedwabiu zmieniały odcienie w zależności od kąta padania światła.


 
 



wtorek, 15 lipca 2008

Czas ruszyc z karawana dalej...

Za nami juz wygodnicki czas Kairu, plecaki spakowane - szczesliwie waza mniej :) Cos tam oddalismy, cos spakowalismy do torby i zostawilismy na recepcji, by odebrac w drodze powrotnej. Teraz chwila czasu na uzupelnienie zapiskow, nanizanie wspomnien na jedna nitke, by nie pogubic ich po drodze :)

Pierwszy dzien naszej bytnosci - Muzeum Kairskie - ale tu sie chyba powtarzam, idzmy wiec dalej. Drugi dzien - dlugi, goracy, taka proba przetrwania - to Memfis, Sakkara i Giza. A za razem nasze frycowe - wiadomo, poczatkujacy musza zaplacic. Wykupilysmy objazd z kierowca i przewodnikiem w hotelu. Na swoje usprawiedliwienie dodam, ze pierwszy raz w tym kraju, same we dwie sierotki czulysmy sie nieco oniesmielone i przytloczone tym ogromem egipskim :) Gdybyz choc pogoda byla ciut inna i jakis maly deszczyk raczyl te pustynie zrosic... Jednym slowem, mysle, ze gdybysmy chcialy zrobic to na wlasna reke, padlybysmy niechybnie gdzies tam miedzy zwlokami jednego a drugiego zwierzaka na wyschnietej jak wior pustyni.

I tak jak pisalam w poprzednim tytule - wielka piramida nas dobila. Dzian mial byc dluzszy, czekala nas bowiem jazda konna o zachodzie slonca i widowisko "swiatlo i dzwiek" ale jak stwierdzil ktos od nas madrzejszy ;) to powinno byc przyjemnoscia a nie tortura. Tak wiec o 16 znalazlysmy sie w hotelu a galopady przelozylysmy na inny dzien.

Wracajac jeszcze do piramid :) Przyznam, ze w moich wyobrazeniach, po tylu przeczytanych zachwytach, piramida Cheopsa urosla az do samego nieba. I gdy juz stanelam u jej stop, wydala mi sie ciut za mala, co osmielilam sie glosno stwierdzic ku zdumieniu i zgorszeniu naszego przewodnika :) (Przewodnikowi zreszta wciaz przerywalysmim swoimi wiadomosciami, lekko watpiac w jego jak mowil archeologiczne wyksztalcenie ;) Gdyby w to wierzyc 2/3 Egipcjan to archeolodzy )Oczywiscie z ta wielkoscia to byly pozory, bo jak przystalo na byty tak znakomite, jej potega kryla sie w jej wnetrzu i doslownie zwalala z nog ;)Prawie czolgajac sie na czworakach poprzez wydrazony w kamieniach tunel dotarlysmy do wielkiej galerii. Wrazenie niezwykle, porazajace swoim ogromem jak i milionem stromych schodow, ktore w upale zdaja sie nie konczyc. Nad nami setki ton glazow, a czlowiek w srodku czuje sie jak Jonasz w brzuchu wieloryba. Wypluje go ten potwor czy raczej zmiazdzy?

Ines jak to Ines, w podskokach, lekko wbiegla na gore, ja mozolnie, jak przystalo na matrone pelzlam i pelzlam za nia. Dotarlysmy do bazaltowej komnaty.

Przepraszam za urwane wczesniej w pol slowa zdanie - padl internet, stracilam polowe pisaninki i juz nie moglam sie polaczyc. W ktoryms momencie na pewno uzupelnie wspomnienia Kairskie :) A jak na razie wrazen jest duzo, duzo wiecej niz czasu na spisywanie ich :)

piątek, 11 lipca 2008

Wielka piramida mnie dzis zabila a pogrzebala pani konsultantka z polskiego citi banku

Aby uniknac wpadania od razu w niezbyt mily nastroj - moze zaczne ab ovo :)

Cztery rzeczy najbardziej ulubione przez egipcjan:

- slowo: habibi (co znaczy "kochana", nie zeby stosowane wobec mnie :) Ale slyszy sie je obowiazkowo we wszystkich piosenkach dobiegajacych zewszad

- sporty extremalne - czyli egipska ruletka. Zabawa uprawiana masowo przez wszystkich egipcjan oraz niestety z musu przeze mnie. Czyli bieg slalomem miedzy pedzacymi samochodami (nie zwalniajacymi ani na jote) na druga strone ulicy. Niesamowita dawka adrenaliny u mnie grozaca zejsciem na zawal. Na szczescie czesto sie udaje uzyskac pomoc (na ochotnika) jakiegos tutejszego sportowca, ktory biedne sieroty przecholuje na drogi brzeg, tudziez uprzejmego niezwykle policjanta, ktory wstrzyma caly ruch zmotoryzowany aby wyzej wymienione postaci, kompletnie nie wysportowane, jakos bezpiecznie dotarly do celu.

- nieustajacy i wszedobylski halas, w tym prawdziwe koncerty na klakson i nawolywania, ktore jak zauwazam wlasnie nawet w wyciszonym powietrzu dlugo brzmia w uszach. Smiem podejrzewac, ze dla Egipcjanina cisza jest wrecz smiertelnym wirusem, na ktory nalezy sie szczepic zawsze i wszedzie.

Dzis zwiedzilismy Memfis, Sakkare i Gize.
( a ta informacja juz na szybko i sucho, bo oczeta chyba zapiaszczone i ciagnie do spania, gdzies widac krazy na wielbladzie ichniejszy "piaskowy dziadek")
Jutro o 7 pobudka i szybciutko sniadanie, by zanim sie ukrop ocknie, zapoznac sie z Kairem Muzulmanskim :)

Mam nadzieje, ze ciag dalszy jutro nastapi i braki uda mi sie uzupelnic :)

Pozdrawiam calutka Glubczycka Kulture :)
Wasze nieco zmordowane podrozniczki :)
-

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...