Strony

"Albowiem to, co raz zostało zobaczone, nigdy już nie powróci do chaosu." Vladimir Nabokov
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą corrida. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą corrida. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 2 stycznia 2011

Hiszpania. Dlaczego korridzie mówimy stanowcze NIE. Cz.3 ostatnia


Zastanawiałam się długo jak ugryźć ten post. Post o walce, o umieraniu, o żółtym piasku i krwi na nim, skąpanej w żółtym świetle reflektorów. Nie jest to proste. Tak, poszłam na to widowisko mimo wszystko choć wiedziałam, czym ono może być. Poszłam, by już nigdy nie czaiło się w mojej świadomości jakieś dawne, romantyczne złudzenie. Powierzchowne oczarowanie kostiumem, barwą, przepychem czy malarską wizją. Byłam, i już nigdy nie będę.
Tego nie da się opisać z dystansu, skrupulatnie dobranym słownictwem, wyszukując charakterystyczne nazewnictwo. Nie potrafię tak, nie w tym przypadku. A z drugiej strony nie potrafię przemilczeć, udać, że tematu nie ma. Byłam, widziałam, uwieczniłam na fotografiach i chcę dać świadectwo światu.
Zaczynajmy więc, szybciej będzie to za nami.

"Każde zwierzę ma prawo do poszanowania. Człowiek, jako należący do świata zwierzęcego, nie może eksterminować innych zwierząt ani eksploatować ich, gwałcąc to prawo"
Deklaracja Praw Zwierząt UNESCO

Widowisko rozpoczyna się efektowną paradą jeźdźców, torreadorów w lśniących, szamerowanych złotem kaftanach, owiniętych w barwne peleryny. Orkiestra gra paso doble. Żółć piasku jest intensywna, nieskalana, wydawałoby się dziewicza. I wszystko to wyglądałoby na zapowiedź spektaklu cyrkowego lub baletu, gdyby nie zaprzęg trzech mułów, równie zdobny ale mający na celu ściąganie z areny zabitych zwierząt. Miałybyśmy ochotę wyjść, ale bilet kupiony, i dziwne uczucie, które trzyma nas, by sprawdzić do końca. Na pusty plac przy aplauzie widowni wybiega byk, młody, piękny, szybki. W nas wzbudza zachwyt. My jesteśmy całym sercem po jego stronie. Stają na przeciw siebie, on i młody matador. Zaczyna się ten wiele razy opisywany i malowany balet, pełen dynamiki i koloru. Bezkrwawy. Każde efektowne działanie kapą, każde taneczne pas, pozwalające uniknąć rogów wywołuje entuzjazm widowni. Byk jest skupiony na przeciwniku, chętny do pojedynku. Ale to baletowo, sportowe zmaganie nie trwa wiecznie. I tu kończy się jedyna poetyka całego występu, tego występu, bo tylko on wydał sie nam w tym momencie "czysty" i do tej pory w miarę równy dla obu stron. teraz wkraczają na arenę banderillero i w gładką skórę byka wbijają się ostre groty, lśniącą sierść i żółty piasek znaczy płynąca obficie krew. I męczą zwierzę, aż do skutku, prowokując, zmuszając mimo bólu do wysiłku. Aż w pewnym momencie zwierzę ma dosyć, skołowane staje na arenie, ciężko dyszy, z ran powoli kapie krew. To czas na popisowy numer matadora. Już z muletą zamiast kapy prowokuje byka do kolejnych pościgów, zwodzi go, drażni, zamęcza. A gdy osiąga punkt za którym  może narazić się na zmianę zachwytu tłumu w pogardę, gdyby byk nie zechciał walczyć, bierze prawdziwą szpadę. Ostatni ruch muletą, ostatni zryw wydawałoby się wolnego zwierzęcia, ostatnie niby taneczne pas i stal sprawnie, z chirurgiczną precyzją wbija się między łopatki byka. Ale to nie jest jego koniec, jak by się wydawało, jak głoszą wszelkie, będące za, publikacje. Oszołomione, zaskoczone zwierzę umiera powoli. Pod swoim ciężarem siada na piasku. Patrzy na osaczających go ludzi, i nie ma w nim dumy, nie ma piękna, jest tylko przerażone, umierające zwierzę. Wówczas podchodzi do niego jeden z oprawców trzymając coś w ręku. Nie wiem co, błogosławię mój brak pieniędzy na droższe bilety i co za tym idzie, bliższe całemu widowisku miejsca. Jesteśmy dokładnie po przeciwnej stronie śmiertelnego kręgu. Każę zamknąć Ines oczy. To dla mnie najstraszniejsza chwila w całym tym koszmarze. Człowiek przystawia to coś do czoła byka. Słychać jedynie jakby głuchy strzał, jakby sprężone powietrze. Do tej pory go słyszę. I dopiero po nim osuwa się na ziemię martwe ciało. Pojawiają się zaprzęg mułów, w burzy oklasków, przy dźwięku fanfar, ciągnąc za sobą martwe zwierzę, opuszcza arenę. Wokół uniesione ręce wymachujące czymkolwiek białym co było pod ręką, to znak zachwytu nad sprawnością matadora i walecznością byka. Odrażająca jest dla mnie wręcz nienormalna radość i obłąkany śmiech siedzącego, a od momentu wbicia szpady, wręcz skaczącego ze szczęścia turysty z Azji. Jeszcze tryumfalny pochód zwycięzcy dookoła areny, spadające do stóp bukiety kwiatów i już nowy byk i następna walka. Tylko tym razem jest to walka od samego początku nieczysta, młode, wydawałoby się silne zwierzę, po paru przebiegnięciach areny szybko słabnie, zatacza się, upada, podnosi się i znów prowokowane, z wysiłkiem stara się obronić. Wygląda jakby wcześniej go czymś nafaszerowano. Tym razem rozlegają się gwizdy. I kolejny upadek, i znów banderillero, i znów krew. To za dużo dla nas. Czuję, że jeszcze chwila i się rozpłaczę pośród tych wszystkich aficjonado. Obok Ines siedzi blada. Mamy dosyć korridy na całe życie. Zabieram ją stamtąd, wychodzimy, uciekamy. Sewilla wokół nieomal pusta, nocna, chłodna, nie daje jednak ukojenia. Długo będziemy pamiętać ten wieczór.

Przyznam, że nie łatwo przyszło napisanie mi tego, bo choć pisało się "samo", musiałam przerwać ze ściśniętym gardłem. Nie przedstawiam tu wszystkich zdjęć, na dole jest link do galerii, jeśli ktoś będzie chciał, może zobaczyć ich więcej. Nie ma tam jednak śmierci byka, nie ma jego poniżenia. Tego nie potrafiłam sfotografować. Choć to prawda, że nieco łatwiej odgrodzić się od świata obiektywem. To co się widzi, traci na realności, ale wszystko do czasu, później nawet to nie osłania od bólu. 

Więcej zdjęć: galeria













 

 










Dla wszystkich byków zabitych na wszystkich arenach świata.






środa, 29 grudnia 2010

Hiszpania. Kilka słów o tauromachii - w oczekiwaniu na walkę.

Tauromachia - czyli po prostu korrida wywodzi się z wczesnego średniowiecza, gdy czarne byki wyłapywano z dziko żyjących stad w Hiszpanii, by dostarczyć je na turnieje rycerskie odbywające się w okolicznych miastach. Tam zazwyczaj po pokazach sztuki jeździeckiej, śmiałkowie mogli zmierzyć się z bykiem. Początkowo w takich pojedynkach mogli brać udział jedynie szlachetnie urodzeni. Hodowla tych zwierząt do walk zaczęła się dużo później. Sukcesem hodowlanym był byczek - "bravo", dzielny, otwarty, z sercem do walki. Nasz byczek Fernando otrzymałby miano - "manso" i niegdyś poszczuto by go psami. Do czterech lat zwierzęta pasą się i korzystają z uroków życia. Co ciekawe, już wówczas wykazują się charakterem. Każdy z nich ma swój paśnik, nigdy go nie pomyli, i biada jakby któryś inny chciał skorzystać z poczęstunku. Gdy kończą cztery lata mogą już zostać wysłane do walki z początkującymi matadorami. 

Takie właśnie byki i matadorzy wystąpią dzisiaj.

Torreadorzy to pojęcie ogólne. W kolorowych strojach stoją tuż obok nas banderillero. Starsi, doświadczeni, nie raz niespełnieni w roli matadorów. W razie konieczności osłonią matadora swoimi ciałami (patrz film pod postem). Torreadorzy to wiele innych specjalności, bo w korridzie bierze udział cała drużyna, w której nawet młody matador jest szefem. Czyż to nie jest pokusą dla nastoletnich chłopaków? A byk, byk jest jeden. Postacią o której warto wspomnieć jest mozo de espada, taka szara eminencja dbająca nie tylko o szpadę i muletę matadora. To ktoś najbardziej zaufany, kto dba o interesy młodego torrero, nawet jeśli wiąże się to z wręczaniem mniej lub bardziej pękatych kopert dziennikarzom opisującym widowisko. 






Matador również musi efektownie wyglądać. Za punkt honoru stawiają oni występowanie na każdej ważnej arenie w nowym kostiumie. Taki nowy komplecik to koszt od kilkuset dolarów wzwyż, szyty w specjalnym zakładzie krawieckim. Ci ubożsi korzystają z wypożyczanych w domach mody kostiumach, które już nie są potrzebne starszym torreadorom. Dodatkowo matador czyli espada, powinien mieć warkoczyk, może być doczepiany. Ostatnim elementem jest paradna pelerynka, którą przed wejściem na arenę nawzajem pomagali sobie wiązać novillero. Cały ubiór waży około 10 kilogramów. 














Czy matador czuje strach? Oczywiście. Boi się dwóch rzeczy. Porażki w oczach publiczności, tu zjada go trema podobna tej, jaką odczuwają artyści. Publiczność bowiem kocha albo gardzi. Potrafi bałwochwalczo wielbić swojego idola, wynagradzać go na różne sposoby, ale potrafi również wygwizdać, wyśmiać, obrzucić czym popadnie, schodzącego z areny matadora. Jednak większy lęk wzbudza możliwość otrzymania poważnej rany. Matador ranny kilkadziesiąt razy to nie wyjątek. Na arenie zginęło wielu wielkich matadorów, w tym Manolete. Najgorsza jest świadomość, że prędzej czy później rana się przydarzy. Modlić się trzeba jedynie, by nie była śmiertelna. Najczęściej róg wbija się w podbrzusze, brzuch, uda. Tuż obok najważniejszych naczyń krwionośnych. Stąd na zapleczu każdego plaza de toros, znajduje się tuz obok kaplicy, wyposażona salka chirurgiczna.  A aficionado nie trzyma strony ani matadora ani byka - obaj dla niego muszą wypaść wspaniale.

W następnej części - dlaczego korridzie już zawsze będziemy mówić głośno NIE. Czyli jak naprawdę wygląda walka. 
















wtorek, 28 grudnia 2010

Hiszpania. Zaskakujące zakończenie wieczornego spaceru po Sewilli...

Wieczór, choć słońce jeszcze świeci, już nie daje się tak bardzo we znaki. Przyjemnie się teraz zrelaksować, bagaże w hotelu, a przed nami tylko już sama przyjemność poznawania. Kierujemy się w stronę przepływającej również przez Sewillę Guadalquivir. Ale zanim tam dojedziemy, zamierzamy sprawdzić jak dojść do Plaza del Toros de la Real Maestranza, bo w planach mamy zwiedzenie muzeum korridy. Wchodzimy na Paseo de Cristobal Colon, prowadzi nas wyłożona kamieniami droga i zza zakrętu wyłania się biała ściana otaczającą arenę. Wokół dużo ludzi. Pootwierane wszystkie wejścia na arenę. Pierwsze o czym pomyślałam, to to, że również wieczorem można ją zwiedzić. Z uśmiechem podchodzimy do stojących na "bramce" przystojnych Hiszpanów. Pytamy czy możemy wejść i zobaczyć Plaza del Toros. Również z uśmiechem, odpowiadają nam, że niestety bo dziś odbędzie się tu korrida. Oglądamy plakat. Na arenie zaprezentują się nowicjusze.




Kręcimy się wokół niezdecydowane, szarpią mną ambiwalentne uczucia. Gdy byłam jeszcze kochającą rysowanie nastolatką  (dziś już nie jestem nastolatką ;) ), nie pamiętam czy oglądałam program, czy czytałam, o dziewczynie z Polski, plastyczce. Będąc w Hiszpanii chodziła na korridy, rysowała walki byków i była zachwycona tym co działo się na arenie. Natomiast Hiszpanom podobało się to jak ona rysowała, obdarowywali ją słodyczami i owocami w podziwie. Pamiętam również jak przez lata przechowywałam reprodukcję obrazu, torreadora w błękitnym stroju, wygiętego w tanecznym pas, tuż obok byk, potężne ciało, przebiegający pod uniesioną,szkarłatną muletą. Ekspresja, ruch, barwa, emocje.  Zaczarował mnie ten obraz i te wspomnienia Polki. Później starałam się szukać usprawiedliwienia dla spektaklu odbywającego się na żółtym piasku areny, jednak nigdy go nie oglądając. Może poza filmami fabularnymi, gdzie korrida stawała się romantycznym tłem dla opowiadanych historii. A nastolatki, jak wiadomo, bardzo łatwo ulegają wszelkim romantycznym opowieściom. I broniłam korridy, mówiąc, że gorzej mają zwierzęta prowadzone do rzeźni, że wiedzą, czuja. Natomiast byk wychodząc na arenę, walczy, myśli o pokonaniu przeciwnika i umiera z godnością. Z czasem, wciąż nie widząc korridy, ale bardziej krytycznie przyglądając się różnym teoriom i opiniom, przestawałam wierzyć w ten "romantyczny", naiwny obraz. Gdy dorosłam byłam na "nie". Tak w ogóle to stwierdzam, że z wiekiem staję się coraz bardziej "miętka w środku".  A teraz los przekornie przywiódł nas pod arenę na której ma się odbyć spektakl. Nie miało go być. Nie planowałyśmy go w swoim programie kulturalno - oświatowym. Mogłyśmy stamtąd odejść, ale z drugiej strony, miałam możliwość skonfrontowania swoich dziecięcych poglądów z rzeczywistością. Dziecko, które pomieszkuje we mnie dawało znać, tupało nóżką, domagało się uwagi i spełnienia zachcianki. Chciało chleba i igrzysk.

Poszłyśmy do kasy. Ceny biletów wynosiły od kilku do dwudziestu paru euro. Wówczas żałowałam, że w portfelu miałam jedynie ostatnie kilkanaście euro przeznaczone na ten dzień. Bo jak oglądać pierwszy raz korridę to z jak najlepszego miejsca. Ale w życiu nic nie dzieje się przypadkiem, i dobrze, że stać nas było jedynie na tańsze bilety po 7 euro. Miły pan w kasie wybrał dla nas dobre miejsca. Za ostatnie centy kupiłyśmy na jednym ze stoisk przed wejściem butelkę mineralnej, zamrożonej na kawał lodu i pokręciłyśmy się wokół, uwieczniając idących kandydatów na przyszłych, wielkich torrero.






Zapadał już zmierzch. Początek spektaklu dosyć późny, bo o dziesiątej. Weszłyśmy do środka. Wszystkie miejsca wokół, choćby siedzenie było jedynie kamiennym murkiem, były ponumerowane. Znalazłyśmy swoje, tuż przy wyjściu na arenę. Ludzi wokół coraz więcej, tuż obok nas również turyści, z Wietnamu, może z Chin, miła, drobniutka para. Przed nami pewnie bliscy któregoś z chłopaków dziś występujących. Młoda mama karmiąca dziecko piersią. Dzieciaki stojące wokół wyjścia na arenę, zapewne marzący o strojnym kostiumie torreadora, sławie, pieniądzach... Prawdziwi aficionado. Oczekiwanie i malujące się na twarzach napięcie. Zapadająca powoli noc i żółte światło nad żółtym piaskiem areny. Kosze jedzenia i przyjacielskie spotkania na widowni. Gwar, śmiech, radość, podniecenie. Ludowa zabawa. W specjalnej loży zasiada orkiestra, strojenie instrumentów, muzyka. I my czekamy nieomalże w stresie. Ja podwójnym, bo gdzieś tam podświadomie boję się krwawego widowiska, a drugim powodem jest kończąca mi się bateria w aparacie i karta. Zapasowe zostawiłam w hotelu, wszak to miał być tylko krótki spacer. Życie jest pełne niespodzianek. C.d.n.




















LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...