Strony

"Albowiem to, co raz zostało zobaczone, nigdy już nie powróci do chaosu." Vladimir Nabokov
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dahab. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dahab. Pokaż wszystkie posty

piątek, 19 marca 2010

Egipt. Pożegnanie z morzem Czerwonym...

Dziś późno zaglądam na blog i na krótko, straszliwie jestem zmęczona. Piątek to sądny dzień, bardzo długi. A dziś jeszcze bawiłam się w montowanie tunera satelitarnego, dvd i tego całego ustrojstwa, które ma służyć przyjemności i rekreacji, tymczasem mnie stresuje, bo np. nie mam na satelicie Discovery, a powinnam. I tak sobie do tej pory grzebałam, próbując wczytywać programy i nic. Natomiast w nowym DVD jest beznadziejna czcionka. Jak to się mówi, tanie mięso psy jedzą. Pech chciał, że cały stary sprzęt postanowił paść w tym samym czasie. Czasem jestem wszystkim bardzo zmęczona...

Dziękuję za rady, coraz bardziej się skłaniam do tego szaleństwa w postaci Canona 550. Bardzo mnie do grzechu namawia również Ines. Mam jeszcze chwilę czasu na zastanowienie.

Dziś tylko kilka zdjęć z Dahab, pożegnanie morza, ostatni rzut oka przed wyjazdem na Saharę. Od jutra będziemy wspominać oazy i pustynie :)

























środa, 17 marca 2010

Egipt. A niebo gwiażdziste nad nami... Cz.2 po powrocie z konferencji.

Wróciłam, już śpieszę do pisania.A! Jeszcze chwilka, kociarnię nakarmię, sztuk 3. Dzieciarnia, aktualnie w domu sztuk 1, już sama zaopatruje się w środki spożywcze w lodówce :) (na szczęście). I już mogę kontynuować temat Góry Synaj

Drugą rzeczą, która mnie oczarowała podczas wspinaczki na Synaj (ha! Nawet całkowicie po ciemku może coś nas oczarować), były widziane z góry grupy ludzi wchodzących mozolnie pod górę. Już wyjaśniam, że nie chodzi o samych ludzi, ale o efekt wizualny, wspinające się, wijące się między skałami, ogniste, żywe gąsienice powoli zmierzające na szczyt. Kto oglądał kiedykolwiek film "Trzynasty wojownik", będzie wiedział o co chodzi. Wysokość jest jednak znaczna (przynajmniej dla mnie) 2285 metrów n.p.m. i dla tego nie widać sylwetki człowieka, jedynie zapalone latarki. Zresztą światła nocą to coś, co kocham. Gdy kupiłam bilety z Pragi do Kairu, żałowałam, że lecimy nocą, bo nie będziemy mogły nic zobaczyć. Nic bardziej mylnego. Te galaktyki roziskrzonych miast, ta wielobarwna sieć pulsującego światła, odbicie południowego, nocnego nieba, ale tym razem na ziemi, można zobaczyć tylko rezygnując ze snu i wzbijając się w górę. I w ten sposób niebo gwiaździste nie tylko nad nami, ale i pod naszymi stopami.

A gdy w końcu znajdziemy się na szczycie góry Synaj, wymarzniemy się wystarczająco długo, zostaniemy wynagrodzeni takim widokiem.




Po wschodzie słońca rozpoczyna się wielkie schodzenie w dół. Ludzi, wielbłądów i promieni słonecznych. Bardzo szybko zaczyna wzrastać temperatura, a około dziesiątej robi się jak zwykle niemożliwie gorąco. I nie dziwi ta kamienista pustynia, bez jednego krzaczka, trawki, jakby chciała uniknąć czyjejkolwiek obecności. I istnieć jedynie sama dla siebie, urzeczona swoim ascetycznym pięknem.


















W dolinie sennie rozłożył się klasztor Św.Katarzyny. 




 




Wzniesiony został wokół terenu, gdzie niegdyś Mojżesz zobaczył gorejący krzew. I Mojżesz po raz pierwszy usłyszał Boga "Jestem, który jestem"


Krzew wciąż rośnie, choć to właściwie szczepki, TAMTEGO krzewu, i zostały one przeniesione w inne miejsce z powodu wybudowania kaplicy, ale wciąż rosną w murach klasztoru. Co jednak jest w tym intrygujące, to mimo wielu prób przesadzenia szczepek w inne miejsce, krzew nigdzie się nie przyjął. Wybrał sobie właśnie to miejsce, które uważane jest przez zakonników za najświętsze miejsce na ziemi.
Na terenie znajduje się również najstarszy czynny kościół na świecie - kościół Przemienienia.






Czyżby ślad templariuszy?...

A jeśli chcesz zakosztować klasztornego życia, znajduje się tu dom gościnny prowadzony przez mnichów. Wymagane jest jedynie bardzo stosowne ubranie i jest to reguła skrzętnie tu przestrzegana.



Egipt. A niebo gwiażdziste nad nami...

Ależ długo się zabierałam za pisanie o dniu w Egipcie pod znakiem góry Synaj. Zawsze coś musiało wypaść, a to wróciłam późno wieczorem i już trzeba było grzecznie iść spać, a to coś znowu mi wypadło, a to wczoraj Photoshop zastrajkował, gdy chciałam coś z tymi rameczkami pokombinować i podpisami. A ja to jestem taki czasem przekorny tym (nie zawsze i nie we wszystkim), że jak coś zwłaszcza w komputerze nie działa jak trzeba, to się tym temacie zafiksuję i siedzę do oporu, nawet do świtu bladego się zdarza. Bo ja to jestem taki typ, że komputer ma mi śmigać jak należy i tu mam z reguły największy porządek. No i jak się wczoraj zawzięłam na niego, to w końcu znalazłam na jakimś anglojęzycznym forum podpowiedź i naprawiłam ustrojstwo. Jak zwykle okazało się, że była to wielce podstępna pierdółka. Ale godzina była już, po mojej ustalonej dobranocce, a na drugi dzień praca, więc poszłam spać - z termoforkiem :) Kopiłyśmy sobie ostatnio z córą termoforki na niekończącą się zimę - ja misia, ona hipcia :) I słusznie, bo dziś wstałam rano, odsłoniłam zasłonki (chwała, że choć już jasno o tej 6.30), a za oknem - jak? proszę zgadnąć jak? - BIAŁO. Jak zwykle! Psia kostka. Żeby choć żółto (jak na Saharze) to by może i ciepło było. Ale nie, musi być biało.
Odbiegłam sobie od tematu, a tu Synaj czeka i narada w pracy za godzinę. Streszczać się więc należy. O wejściu na górę można przeczytać również na blogu Walk like an egyptian. Więc postaram się nie powtarzać. Na górę wchodzi się z reguły w nocy - by zobaczyć wschód słońca i schodzi o poranku, zanim owo słoneczko nas nie przygrzeje. Lub można na zachód, wówczas zejście nocą. Jak już wszyscy milion razy słyszeli, idzie się kilka godzin, kamienistą ścieżką, i raczej pod górę :) Staruszek Mojżesz musiał mieć dobrą kondycję, żeby jeszcze tutaj tak z tymi kamiennymi tablicami wędrować :) Ba, i jeszcze wówczas schodów nie było. Teraz można wielbłądem, np. jak ma się skręconą nogę w kostce :) A na szczycie zimno (bardzo), ciemno i czas się okrutnie dłuży do tego wschodu. A w końcu pierwsze promienie i hurrraaa! Bo będzie już coraz cieplej :)
Ale mnie zachwyciło podczas tej wędrówki najbardziej coś innego. Z reguły, do tej pory zwiedzając patrzyłyśmy na prawo, na lewo, przed siebie, za siebie, pod nogi (a czasem jak nie to i człowiek kolano rozwalił), czasem dookoła głowy, ale nigdy tak naprawdę w niebo. No, może podczas lotu balonem, ale wówczas nie był to środek nocy. A teraz popatrzyłyśmy i zamarłyśmy. Choćby w przenośni, bo zaraz do busa trzeba było wsiadać po przerwie w jeździe, albo iść dalej pod górę. A jak już tak popatrzyłyśmy, zamarłyśmy, to zobaczyłyśmy niebo gwiaździste nad nami (prawo moralne mamy w nas więc nie trzeba tego faktu opisywać). Kto nie widział Południowego Nieba , niechaj gorzko żałuje. Nasze, jak ubogi krewny, co to mu majętności tylko na kilka znaczniejszych gwiazdek starczyło, a resztę kapotki to ma raczej chyba gwiaździstym łupieżem przyprószone.  Niebo Południowe jest pyszne, bogate, rozgwieżdżone do nieprzytomności, z całą drogą mleczną wyhaftowaną, z klejnotami wszelakich rozmiarów. Wręcz uginającą się pod ciężarem gwiazd. Można by tak patrzeć godzinami i podziwiać, a zwłaszcza jak spadają - widziałam! Nieomalże deszczem. A jeszcze lepiej położyć się na pustyni i patrzeć, dopóki się nie zaśnie. Ale o tym jak już dotrzemy do Sahary. Ale żeby takie zjawisko móc w pełni podziwiać, należy wyjść poza zasięg świateł na ziemi, czyli daleko poza Kair, Luksor, Hurgadę czy jakiekolwiek inne cywilizowano- zelektryfikowane miejsce pobytu.  Od razu dodam, że zdjęć jak zwykle nie mam. To co znalazłam w internecie przedstawiam poniżej:

(źródło zdjęcia: internet)


(źródło zdjęcia: Chobe safari )

To cześć pierwsza, skończę później i dodam swoje zdjęcia, bo jak zwykle się rozpisałam, a muszę lecieć na konferencję.

sobota, 13 marca 2010

Egipt. Blue Hole, Grand Blue, Deep Blue czyli wszystko o kuszącym błękicie. Cz.2

Tak jak wspominałam wcześniej, brak odpowiedniego sprzętu i jakiejkolwiek praktyki w tej dziedzinie fotografii, nie pozwolił mi na zrobienie odpowiednich zdjęć. A bardzo chciałabym choć troszkę przybliżyć rozmaitość stworzeń żyjących w Morzu Czerwonym. Wystarczy być tam gdzie jest kawałeczek niezniszczonej rafy, zaopatrzyć się w maskę do nurkowania, zanurzyć głowę pod wodę i zobaczyć kompletnie inny świat. Nawet nie potrzeba lecieć na Pandorę. Gdy czasem czytam na różnych forach pytania ludzi czy mogą sobie wziąć kawałek rafy do domu na pamiątkę, albo do akwarium, bo ładnie wygląda, to ogarnia mnie zgroza. Czy jeszcze na tej naszej, biednej ziemi ma szansę pozostać cokolwiek pięknego? Czy w swojej bez rozumniej pysze człowiek musi rozgrabić i rozdeptać wszystko? Bardzo bym chciała, by moje wnuki (których jeszcze nie ma) również zobaczyły rafy, lasy, a może nawet bardziej zadbany świat. Albo jeszcze lepiej mogły zamieszkać w jednym z futurystycznych, ekologicznych, zielonych miast :)

Gorąco zachęcam do obejrzenia zdjęć z Morza Czerwonego na stronach:

Galeria Daneg'o Winberga







Galeria Orena Ledermana (dla wielbicieli ślimorków wszelakich)










Zawsze gdy jestem w mieście posiadającym oceanarium, nigdy nie odmawiam sobie jego zwiedzenia. Uwielbiam w nim siedzieć godzinami obserwując faunę i florę mórz. A jak wygram w lotto, to sobie sprawię ogromne akwarium morskie :) Dziś jeszcze w ramach zaproszenia do oglądania podwodnego świata, pełnego najdziwniejszych stworzeń, już nie tylko z Morza Czerwonego ale również z największych głębin, zachęcam do oglądnięcia kilku filmików:





 








I jeszcze jedna oferta, w sam raz na sobotni wieczór to przepiękny film Wielki Błękit autorstwa genialnego Luc Bessona. Jest to historia o nieprzemijającej przyjaźni dwóch nurków, którzy są jednocześnie największymi rywalami w nurkowaniu głębinowym bez butli z tlenem. Jacquesa gra Jean Marc Barr, a Enzo jest świetnie zagrany przez Jeana Reno (którego uwielbiam :) ). Dla jednego morze jest nieustającym wyścigiem o rekord świata, dla drugiego miłością, równą a może nawet większą, niż miłość do kobiety. Do tego wszystko na wspaniałych zdjęciach Carlo Varini, suto zakropione uwodzącą (jak morze) muzyką Erica Serra. To film do którego lubię wracać, lubię pozwalać mu się porwać z tego świata, zamyślić się nad nim, pośmiać, wzruszyć i tęsknić za tym wielkim błękitem, który uzależnia...

A tak o filmie napisał dystrybutor: "Jest takie miejsce na naszej planecie dziwniejsze od wszystkich innych - najsłabiej poznane i najbardziej tajemnicze - miejsce gdzie, podobnie jak w przestrzeni kosmicznej, ulatnia się konwencjonalne pojmowanie czasu i odległości, miejsce magiczne i niebezpieczne, do którego ludzkie ciało i ludzka dusza muszą się przystosować. Jest to zarazem jedyne miejsce, gdzie człowiek o imieniu Jacques Mayal naprawdę czuje się jak w domu. Tym miejscem jest morska otchłań - "Wielki błękit"."
Gorąco, gorąco namawiam :)





piątek, 12 marca 2010

Egipt. Blue Hole, Grand Blue, Deep Blue czyli wszystko o kuszącym błękicie. Cz.1

Dawno, dawno temu, na półwyspie Synaj, żył bogaty emir. Miał on przepiękną córkę z której był bardzo dumny. Niestety, jego ziemię nękały wojny i nieczęsto bywał w domu. Podczas jego nieobecności mała córeczka dorosła, i coraz bardziej przepadała za towarzystwem urodziwych młodzieńców. Jej apetyt na męskie karesy stawał się coraz większy. By zaspokoić swoje żądze, dziewczynie nie wystarczył jeden mężczyzna, spotykała się z dwoma, z trzema na raz urządzając głośne orgie. Mieszkańcy pałacu byli oburzeni, ale nikt nie ośmielił się poinformować emira o rozrywkach jego córki. W tym czasie, niedaleko pałacu, otworzyła się w morskim dnie, błękitna, bezdenna czeluść. Tak, jakby ziemia również chciała pokazać swój gniew. Mijał czas, jednak wszelkie sekrety mają to do siebie, że im bardziej ludzie starają się je ukryć, tym bardziej one dążą do wyjścia na jaw. Tak też się stało i tym razem. Emir wrócił znużony z kolejnej wojny i zastał swoją najdroższą córkę w objęciach kochanków. Wpadł w straszny gniew. Postanowił publicznie i srogo ukarać rozpustnicę. Dziewczyna jednak uciekła z pałacu i stanęła nad brzegiem morza, nad błękitną czeluścią. Odwróciła się w stronę ścigających ją ludzi. Jej piękną twarz wykrzywiała wściekłość. Myślicie, że mnie pokonacie! - krzyczała - Zawsze będą mnie uwielbiać, ci wszyscy, którzy odważą się tu zanurzyć. A ja ich przyjmę do siebie i nigdy już wam ich nie oddam! Splunęła w stronę coraz większej grupy stojącej na brzegu. I zanim dosięgły ją ostrza, rzuciła się w morską głębię.
Tyle legenda, ale miejsce istnieje naprawdę. Do dnia dzisiejszego miejsce to kusi wielu śmiałków, którzy nurkują i pozostawiają swoje dusze na dnie i w objęciach pięknej córki emira. Co roku dla jednego z nich jest to ostatnie nurkowanie, śmierć tu poniosło już około 100 śmiałków.

(źródło zdjęcia: internet)

Tuż obok Dahab istnieje jedna z kilku istniejących na świecie "błękitnych dziur" czyli Blue Hole. Jest to rodzaj jaskini sięgającej 130 metrów, na głębokości 55 metrów znajduje się 26 metrowy tunel "The Arch" prowadzący na otwarte morze i głębię sięgającą już setek metrów. Sama jaskinia ma kształt leja zwężającego się do 60 metrów.


(źródło zdjęcia: internet)
Jest to jedno z najbardziej niebezpiecznych do nurkowania miejsc, a jednak niezmiennie kuszący. Ciemny tunel i dno jaskini myli, mami, gubi. Sam tunel wygląda na krótszy (10 metrów) niż jest w rzeczywistości. Jest to pułapka dla najbardziej doświadczonych nurków, którzy powinni mieć za sobą specjalny trening, a ze sobą butle ze specjalną mieszaniną gazów.


(źródło zdjęcia: internet)
A tu znaleziony na YouTube filmik z nurkowania na dno Blue Hole (100m) wykonany przez Sławka Paćko.

Nie tak dawno zanurkowało nocą w Blue Hole dwóch młodych mężczyzn. Jeden z nich nie był doświadczony. Postanowił zobaczyć jak to będzie gdy wyłączy swoją latarkę. Gdy jeden z nich się wystraszył i ponownie włączył światło, drugiego już nigdzie nie było widać...

Na skale tuż obok krawędzi morza zawieszone są tablice upamiętniające tych, którzy tu pozostali. Są wśród nich również Polacy.

Tak wygląda Blue Hole głęboko pod wodą, a jak wygląda na powierzchni? To było kolejne nasze miejsce do snurkowania z przepięknymi rafami, które odkryłyśmy na wycieczce z Planet Divers. Przyjechałyśmy tu samochodem przed południem, z małą grupką chętnych do zwiedzania podmorskich ogrodów. I poczułam się jak na Marszałkowskiej, z tym, że z przewagą naszych sąsiadów zza wschodniej granicy. Ciekawe jak długo przy takim oblężeniu ta rafa wytrzyma... A w wodzie ludzie wręcz "deptali" sobie po głowach. Po południu turyści rozjeżdżali się i rafa pustoszała, szkoda, że my również musieliśmy wówczas jechać. Zdarzali się również pod wodą chętni "oprowadzacze" po rafie, Egipcjanie. Ja jednak preferowałam spokojne dryfowanie i podziwianie podmorskiego świata.






A tu moja, wręcz obsesyjna, miłość do wielbłądów










Czyż nie są piękne zwłaszcza w tym zestawieniu z morzem? Okręty pustyni :)














LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...