Tymczasem wróćmy do tytułowego króla Artura i miejsca jego narodzin, czyli zamku Tintagel.
"Albowiem to, co raz zostało zobaczone, nigdy już nie powróci do chaosu." Vladimir Nabokov
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wielka Brytania. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wielka Brytania. Pokaż wszystkie posty
wtorek, 4 lutego 2014
425. Śladami króla Artura
Tak sobie myślę, czy ten Artur to nie wymówka, żeby pokazać Wam po raz kolejny Kornwalię, w której to zakochałam się bez reszty. I szczerze mówiąc, gdybym mogła, to właśnie tam chciałabym spędzić resztę życia. Tęsknię za nią i mam nadzieję tam wrócić. Tymczasem ostro grywam w kumulacje lotto (w Kornwalii dom z widokiem na morze kosztuje nie mało) i przeglądam sobie oferty posiadłości na sprzedaż. A nuż, widelec...
sobota, 20 kwietnia 2013
396. Kobieta samotna w podróży
- czy to możliwe? Jak najbardziej!
Gdy rozmawiam ze znajomymi o moich podróżach, zawsze około dziewięćdziesięciu procent stwierdza, że to niebezpieczne, że nierozsądne, że to akt heroizmu lub dowód szaleństwa. Ośmielę się z tym nie zgodzić. Czasem niebezpieczniej jest przechodzić przez ulicę, nawet po pasach, w małym, polskim miasteczku.
Gdy rozmawiam ze znajomymi o moich podróżach, zawsze około dziewięćdziesięciu procent stwierdza, że to niebezpieczne, że nierozsądne, że to akt heroizmu lub dowód szaleństwa. Ośmielę się z tym nie zgodzić. Czasem niebezpieczniej jest przechodzić przez ulicę, nawet po pasach, w małym, polskim miasteczku.
Plymouth, Dewon. To miasto poznałam właśnie podróżując solo, będzie więc dzisiaj naszą ilustracją.
niedziela, 7 kwietnia 2013
390. Lazurowe Mousehole i błyskawiczne scones.
Mousehole, to mała, rybacka wioska na południu Kornwalii. Świetne miejsce na chwilkę wytchnienia od pędzącego w obłędzie świata. Ciche, spokojne, pełne unoszących się na wodzie łodzi, błękitu, światła. W Mousehole pierwszy raz spróbowałam angielskich bułeczek scones. W małej kawiarence, ciepłe, podane z aromatyczną herbatką, clotted cream (50% śmietanką) i dżemem. Były wspaniałe, zwłaszcza po długim spacerze nad morzem. Jakiś czas po powrocie z Kornwalii zatęskniłam za nimi, znalazłam przepis i spróbowałam zrobić je sama. Okazały się niezwykle proste, szybkie do przygotowania i zakochuje się w nich każdy, kto tylko ich spróbuje.
sobota, 2 marca 2013
Szetlandy w kardiganach
Niestety wciąż nie mogę edytować i w związku z tym pokazać kolejnych, fotograficznych wspomnień. Ale za to mogę Wam pokazać szetlandy w kardiganach. A ściślej kuce szetlandzkie w zapierającym dech krajobrazie Szkocji. Tam jeszcze nie dotarłam, choć wiem, że bardzo warto. Może w przyszłości - tymczasem zapraszam do podziwiania rękodzieła niezwykle utalentowanej pani Doreen Brown. Kucyki z godnością przyjęły rolę modeli. A całość to efekt promocji Szkocji - przyznacie, że pomysłowy i udany - "Year of Natural Scotland 2013". Polecam pozwiedzać choćby wirtualnie ich stronę. Znajdziecie tam nie tylko krajobrazy, ale też zabytki i przysmaki regionalne - choćby znaną na całym świecie whisky. Polecam gorąco.
Czyż nie są urocze?
Wszystkie fotografie pochodzą z Visit Scotland
Wszystkie fotografie pochodzą z Visit Scotland
niedziela, 11 listopada 2012
Boscastle i największa powódź współczesnej Wielkiej Brytanii
16 sierpnia 2004 roku, w pochmurny poranek ludzie w Boscastle rozpoczęli kolejny, oraz jak wówczas sądzili, zwyczajny dzień. Pootwierali sklepiki, puby, muzeum czarów, choć nie spodziewali się w taką pogodę zbyt wielu turystów w maleńkiej, założonej w XVI wieku, rybackiej wiosce. Dzieciaki miały wakacje, więc pozostały w domach i spokojnie mogły pograć na komputerze lub bezkarnie pogapić się w telewizor. Dzień był smętny i ponury. Tym bardziej, że domy leżały w wąskiej, otoczonej stromymi skałami, dolinie, nad rzeką Valency oraz mniejszymi, Jordan i Paradise.
Około godziny dwunastej, w położonym 4 km dalej Lesnewth rozpadał się deszcz i z chwili na chwilę ciął coraz bardziej intensywnie. O piętnastej lało już 15 mm wody w przeciągu 15 minut. Burza uszkodziła i odcięła zasilanie elektryczne, coraz więcej ciemnych chmur gromadziło się nad domami. O piętnastej trzydzieści pięć, Valency wystąpiła z brzegów i z impetem ruszyła w stronę morza. Teraz wydarzenia toczyły się już lawinowo, na równi ze skłębioną, brunatną wodą.
środa, 31 października 2012
Boscastle. Spróbujemy cię utopić, a jak się nie uda, to spłoniesz!
Tak nakazywał napisany w 1486 roku „Malleus
Maleficarum”, czyli „Młot na czarownice”.
Było to opracowanie na temat magii,
czarownic, ich wykrywania, przesłuchiwania, sądzenia i wykonywania wyroków. Doprowadził
on do zamordowania tysięcy kobiet w całej Europie, głównie w XVI i XVII wieku.
środa, 25 stycznia 2012
Zapraszam do tropikalnego lasu - czyli kolejna odsłona Eden Project
Rozpędziłam z tym Edenem i ubrdałam sobie, że już was oprowadziłam po biomie podzwrotnikowym i suchym. Chcę podlinkować wiadomości o tym projekcie - patrzę, a tu mamy zaledwie bachanalia. Zonk. Nic to, od razu wpadniemy do dżungli :) Później nadrobimy inne zaległości.
Dla tych co przyłączyli się do naszych wycieczek nie dawno - TU są wiadomości o Eden Project, a TU wszystkie pozostałe na temat tego boskiego ogrodu.
Biom tropikalny, dżungla, sieć strumieni, pagórków, to po prostu największa szklarnia na świecie. Ma 55 metrów wysokości, 200 metrów długości i obejmuje obszar 1,3 hektara. Szklarnia, ale nie ze szkła. Zresztą taką powierzchnię trudno byłoby oszklić, jeszcze trudniej utrzymać i stworzyć tak naturalne środowisko. Jest to specjalna, naprężona pomiędzy stalową konstrukcją, folia. Przepuszcza ona powietrze i wilgoć. Przypomina to plaster miodu, a jeden element ma około 9 metrów. Temperatura i wilgotność jest kontrolowane komputerowo.
Gdybyśmy przechodzili z biomu podzwrotnikowego (jak zamierzałam pierwotnie, i w jakiej kolejności zwiedzałam Eden), minęlibyśmy stragan pełen kwiatów i plantację znajomych nam pomidorków. Ten ogród botaniczny ma za zadanie pokazanie wszystkim, a przede wszystkim dzieciom, jak ważne jest środowisko, jak niezbędne są dla nas rośliny. Prezentuje całą złożoność i sieć zależności między gatunkiem ludzkim, a tym co rośnie na naszej planecie. Uczy jakie korzyści płyną z dbania o florę i mądrego wykorzystania jej. Są ekspozycje przedstawiające, zniszczenia niestety niesione przyrodzie przez człowieka i rabunkową gospodarkę. Wielka szkoda, że dzieci z Polski nie maja szansy go zobaczyć. W dodatku cena za wstęp dla dorosłej osoby wynosi aż 22 funty w tej chwili, ja parę lat temu płaciłam nieco mniej.
Do Eden weszłam w momencie otwarcia i w pierwszej kolejności zwiedzałam biom suchy. Miałam szczęście, bo zwiedzających było niewielu i mogłam spokojnie zrobić zdjęcia. Tu, w biomie tropikalnym, było ich multum. Ale nie to uderzyło mnie tuż po wejściu do największej kopuły. Otóż zaparło mi dech i to nie tylko z wrażenia. Było gorąco, nieziemsko parnie, wilgotno. Łapałam powietrze jak wyciągnięta z wody ryba. I chwile trwało zanim organizm przystosował się do panujących tutaj warunków. Ale wewnątrz, po jakimś czasie wędrowania, i tak zaczynało robić mi się słabo.
Zatrzymałam się przy wejściu, przede mną rozciągała się prawdziwa dżungla. Ogrom roślin porażał, obiektyw aparatu pokrył się mgiełką, wokół słychać było strumienie i wodospady. I choć wszystko znajdowało się pod przeźroczystą kopułą, na dole, w dżungli panował półmrok.
W Eden prowadzone są również badania. Naukowcy pracują między innymi nad udoskonaleniem technologii z wykorzystaniem tego co tu rośnie. Ta deska surfingowa zrobiona jest z bardzo lekkiego drzewa balsamicznego, jej powierzchnię pokryto konopiami indyjskimi, a następnie naturalną żywicą.
C.D.N
poniedziałek, 23 stycznia 2012
Eden Project i konie Heather Jansch
Tak jak pisałam, dziś zaglądniemy ponownie do Eden Project w Kornwalii. Ale tylko na chwilkę, by odkryć rzeźbę, która jest dziełem Heather Jansch. Artystka, u nas raczej nie znana, tworzy konie w sposób bardzo nie typowy.
Te zwierzęta zawsze były jej pasją, już będąc dzieckiem obserwowała i rysowała je namiętnie. Później ukończyła studia artystyczne i stała się wziętą malarką. Nie dało jej to pełnej satysfakcji. W latach siedemdziesiątych porzuciła więc malarstwo na rzecz rzeźby. Nie chciała jednak naśladować innych i iść utartym torem, poszukiwała formy, która dałaby jej spełnienie i w której mogłaby oddać pełne życia, jej ukochane konie. Pewnego dnia jej syn poszukując drewna na rozpałkę, ściął starą, zdrewniała łodygę dzikiego bluszczu. Wówczas, w powyginanym pędzie, Heather dostrzegła fragment końskiego grzbietu. Dalszych elementów tej końskiej układanki dostarczyło już morze.
Do tej pory powstała już ponad setka koni. Wiele z nich ma naturalną wielkość. Jeden z nich odnalazł swoje miejsce właśnie w Eden Project, w części śródziemnomorskiej. Tam właśnie odkryłam Heather Jansch. Artystka mieszka prawie po sąsiedzku, w Dewon.
TU można zobaczyć proces tworzenia.
TU znajduje się artykuł i zdjęcia w Mail Online,
a TU strona artystki z galerią jej dzieł.
oraz dwie z wielu jej końskich fotografii, które mnie oczarowały:
sobota, 21 stycznia 2012
Na pożegnanie z sówkami z Looe - w cztery oczy :)
I jeszcze kilka zdjęć sówek, trudno mi się oprzeć pokazaniu ich. Z sowami w cztery oczy :) Zapraszam :) Tak dla przeciwwagi tym zimowo - monochromatycznym klimatom pozostaniemy w słonecznej Kornwalii. Na następny po raz kolejny Eden Project.
czwartek, 19 stycznia 2012
Sówki w Looe - czyli letnich klimatów ciąg dalszy
Ponownie zapraszam do Monkey Sanctuary na podziwianie sówek. Klimaty nie tylko letnie ale również nieco czarodziejskie :) Potterowskie rzekłabym :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)