Strony

"Albowiem to, co raz zostało zobaczone, nigdy już nie powróci do chaosu." Vladimir Nabokov
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą film. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą film. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 24 lutego 2013

Żydowski chłopiec z polskiego miasta Lwowa.


 Jest 2 lipca 1900 roku. W upalne popołudnie, w konserwatywnej żydowskiej rodzinie Weissów,  przychodzi na świat mały Leopold. Cała rodzina cieszy się bardzo, a zwłaszcza dziadek, szanowany rabin z Czerniowic. Mały Leopold rośnie, uczy się pilnie, coraz płynniej włada hebrajskim i aramejskim, poznaje Biblię, Talmud i Judaizm. Ale w wolnym czasie namiętnie śledzi dramatyczne losy bohaterów  na kartach kolejnych powieści Sienkiewicza.  Później Weissowie przeprowadzają się do Wiednia. Tam też, gdy wybucha I Wojna Światowa,  czternastoletni letni wówczas Leopold, ucieka z domu z zamiarem wstąpienia do armii. Jednak  ojciec w porę sprowadza go do domu. 


niedziela, 10 kwietnia 2011

I po kolejnej przerwie - przygotowując się do podróży...

Długo nie pisałam. Stres nawet jeśli nie zabija, to pozbawia weny twórczej. A życie przez rok w permanentnym stresie, dokładanie do niego kolejnych, bynajmniej nie mniejszych - to za dużo szczęścia na raz. Rozpadłam się jak domek z klocków. Dokładnie tak. Tydzień temu obudziłam się po kolejnej nocy pełnej koszmarów i dopadła mnie panika, atak strachu tak wielkiego, że było mi aż niedobrze. Zupełnie bez przyczyny, irracjonalnie. Na szczęście już mi lepiej, powoli łapię oddech i sprawy układają się już lepiej. A co do pracy, wierzę że będzie, bo nie może być inaczej. Jestem spokojna. Czas wziąć się za wakacyjną podróż. 

Podróż na Bliski Wschód. Najważniejszą zmianą jest to, że nie będzie to podróż samotna. Jedzie ze mną Ines. Po kolejnych finałach konkursów, po zdobyciu pierwszego miejsca w ostatnim konkursie (a dziedziny zaiste rozległe - od języka polskiego, angielskiego po biologie, po drodze mając matematykę, chemie, fizykę), widząc jej zmęczenie, postanowiłam dokupić drugi bilet na samolot. I tu też dało znać zmęczenie stresem, bo kupując bilet na Maleva, ciesząc się, że złapałam niską i dobrą cenę, wpisałam w rubryczki Ms, ale dalej już podałam własne imię i nazwisko, stając się posiadaczką dwóch biletów na siebie samą, na ten sam lot. Na szczęście Malev, który nie przewiduje zmiany nazwiska na bilecie, zgodził się na zmianę operację oczywiście za dodatkową opłatą.

Tak jak pisałam wcześniej lądujemy w Istambule. Następnie chciałybyśmy zobaczyć Syrię, która jest naszym głównym celem, oraz Liban i Jordanię. A tu sytuacja coraz gorętsza, trudna... I mamy nadzieję, że do naszego wylotu coś się zmieni, rozwiąże, uspokoi, na tyle byśmy mogły zrealizować swoje marzenie. Jeśli nie, to poznamy dokładnie Turcję, bez pośpiechu, nie tylko sam Istambuł. 

Gdy kupiłam ten drugi bilet poczułam spokój i pewność, że tak miało być. Gdzieś tam w głębi serca. Źle bym się czuła siadając w meczecie, bez Ines, która kocha klimat meczetów. Podziwiając ich architekturę, słuchając nawoływań muezina, lub tylko obserwując ludzi, chłonąc atmosferę. Nicolas Bouvier, którego książki uwielbiam, tak pisze o meczetach w Turcji: "Turecki meczet tchnie większą pogoda w adoracji. Jest to przysadzisty budynek obrzeżony dwoma minaretami, w których gnieżdżą się bociany. Wnętrze jest pobielone wapnem, posadzka pokryta czerwonymi dywanami, a ściany są ozdobione wersetami koranicznymi, wyciętymi z papieru. Przyjemny chłodek i brak powagi, który jednak nie wyklucza wielkości. Nie, tak jak w naszych kościołach, nie sugeruje dramatu lub nieobecności, wszystko zaś świadczy o naturalnej więzi między Bogiem a ludźmi: źródle prostoty, która nie przestaje cieszyć prawdziwych wiernych. Odpoczynek w tym przybytku, z bosymi stopami na szorstkiej wełnie, to jakby kąpiel w rzece."  Dziś zilustruję ten cytat zdjęciami z meczetu Alego Paszy w Kairze. Po powrocie w sierpniu mam nadzieję, że będą to meczety tureckie o jakich pisał tu Bouvier.














Chciałam jeszcze wszystkim wielbicielom pustyni, mistycyzmu Sufich, polecić poetycki film, pełen wspaniałej muzyki i obrazu - "Bab'Aziz" czyli Drogi ojciec (polski tytuł). Jest to historia niezwykłych wędrowców, niewidomego dziadka i jego pełnej życia wnuczki, którzy przemierzają bezkresne pustkowie, by dotrzeć na odbywający się raz na trzydzieści lat, wielkie spotkanie derwiszów. Miejsce jest sekretem, nikt go nie zna. Wędrowcy muszą kierować się sercem i wiarą, wsłuchiwać w odwieczną ciszę, a wtedy pustynia sama wskaże im drogę. W swojej podróży ocierają się o świat ducha, baśni, metafizyki, spotykając niezwykłych ludzi. Gorąco, gorąco polecam.








niedziela, 4 kwietnia 2010

Egipt. Sahara. Bo życie to droga przez Saharę...

Gdy myślę o Saharze, o jej urodzie, potędze, przestrzeni, ciszy. Myślę o książce "Impossible journey. Two against the Sahara" (polski tytuł to Pustynna miłość, i jakoś nie bardzo wydaje mi się dobry) oraz o filmie "Angielski pacjent".

Książka to opowieść o podróży trwającej dziewięć miesięcy i biegnącej przez całą Saharę z Zachodu na Wschód, od Mauretanii po Egipt, z Nawakszut po Abu Simbel. W sumie ponad 7 tysięcy kilometrów. Była to wędrówka tym bardziej niezwykła, iż odbył ją autor książki Michael Asher wraz ze swoją zaledwie poznana i poślubioną małżonka (w 5 dni po ceremonii ślubnej, a sama znajomość trwała niewiele dłużej). Żeby dodać barwy powiem, że odbyli ją na wielbłądach. Przeżycie całkowicie ekstremalne. Ludzie ledwo znający się, z dwóch różnych światów i próba jakiej nie zdałoby wielu ludzi. A jednak im się udało, przetrwali i dotarli do celu nie tylko jako podróżnicy, ale i małżeństwo. Tego szlaku nie pokonała przed nimi żadna ekspedycja. Chciałabym przytoczyć dwa cytaty z książki, napisanej już po powrocie do Europy. " Autobus nabierał prędkości. Marinetta wzięła mnie za rękę, a jej małe, delikatne palce splotły się z moimi. Sahara nie zmieniła dłoni mojej żony. Wyglądała dokładnie tak samo jak w dniu, w który włożyłem na jeden z palców złotą obrączkę, obiecując dozgonną opiekę. Była mała, miękka i delikatna jak dłoń dziecka. Miła dłoń, pomyślałem." I jeszcze jeden, ostatnie słowa z książki, a właściwie podziękowania skierowane do rodziców żony: "Na końcu chciałbym podziękować [...] za wydanie na świat najdzielniejszej kobiety, jaką kiedykolwiek spotkałem - mojej żony. Towarzyszyła mi przez cały czas, gdy przygotowywałem książkę, a wcześniej przez ponad siedem tysięcy kilometrów po bezdrożach największej pustyni świata. Tę opowieść jej dedykuję." Prawda, że piękne, zwłaszcza gdy taki szmat bezdroży za nimi...

Zapewne zwyczajne, codzienne życie jest podobnym sprawdzianem, ale ten według mnie to esencja takiego testu. W takiej drodze nie sposób ukryć jakichś słabości, wad, ale też najczystszych, najwspanialszych, najszlachetniejszych cech. Na dodatek cudna droga, bo przez Saharę, a zarazem czasami straszna. 
W tym przypadku bardziej na miejscu byłoby stwierdzenie, nie to, iż dobrze poznamy kogoś dopiero po zjedzeniu beczki soli, ale najlepiej poznamy kogoś po przemierzeniu z nim całej Sahary. I jak tu nie myśleć o magii tych tysięcy kilometrów, wędrowaniu poprzez najróżniejsze odcienie żółci i pomarańczu, krajobrazów tak różnorodnych i budzących tak wiele, często skrajnych emocji. Bo jak mówi arabskie przysłowie "we dwójkę można zrobić to, co niemożliwe w pojedynkę".

I gdy myślę o Saharze - chciałabym być na niej czasami zupełnie sama, by usłyszeć bicie swojego serca, swoje zagłuszone codziennością Ja. A z drugiej strony podzielić te wrażenia, odczuwanie, przemyślenia z drugim człowiekiem, który odnalazłby w sobie odwagę na taki pustynny sprawdzian. By wesprzeć się ale również dać oparcie. Może przemierzenie niekoniecznie całej pustyni z zachodu na wschód, ale na przykład z północy na południe, z uwzględnieniem Gilf Kabir i Cave of Swimmers (Groty Pływaków). Miejsca, które mogliśmy zobaczyć w filmie "Angielski pacjent", gdzie Sahara jest tłem (a zarazem również jednym z ważnych elementów) dla wzruszającej historii miłości i wysokiej ceny jaką trzeba było za nią zapłacić. Ale warto, bo "umieramy wzbogaceni o kochanków, plemiona, o smaki, których zaznaliśmy, o ciała w które weszliśmy przemierzając je jak rzeki, ukrywając strach jak w tej nieszczęsnej jaskini. Chcę, by na mnie pozostał ślad. To my jesteśmy krajami, a nie granice na mapie oznaczone imionami władców..." Naprawdę warto...















Oraz muzyka z filmu Angielski pacjent

 

Jeszcze jedna znaleziona przeze mnie pustynna muzyka

sobota, 13 marca 2010

Egipt. Blue Hole, Grand Blue, Deep Blue czyli wszystko o kuszącym błękicie. Cz.2

Tak jak wspominałam wcześniej, brak odpowiedniego sprzętu i jakiejkolwiek praktyki w tej dziedzinie fotografii, nie pozwolił mi na zrobienie odpowiednich zdjęć. A bardzo chciałabym choć troszkę przybliżyć rozmaitość stworzeń żyjących w Morzu Czerwonym. Wystarczy być tam gdzie jest kawałeczek niezniszczonej rafy, zaopatrzyć się w maskę do nurkowania, zanurzyć głowę pod wodę i zobaczyć kompletnie inny świat. Nawet nie potrzeba lecieć na Pandorę. Gdy czasem czytam na różnych forach pytania ludzi czy mogą sobie wziąć kawałek rafy do domu na pamiątkę, albo do akwarium, bo ładnie wygląda, to ogarnia mnie zgroza. Czy jeszcze na tej naszej, biednej ziemi ma szansę pozostać cokolwiek pięknego? Czy w swojej bez rozumniej pysze człowiek musi rozgrabić i rozdeptać wszystko? Bardzo bym chciała, by moje wnuki (których jeszcze nie ma) również zobaczyły rafy, lasy, a może nawet bardziej zadbany świat. Albo jeszcze lepiej mogły zamieszkać w jednym z futurystycznych, ekologicznych, zielonych miast :)

Gorąco zachęcam do obejrzenia zdjęć z Morza Czerwonego na stronach:

Galeria Daneg'o Winberga







Galeria Orena Ledermana (dla wielbicieli ślimorków wszelakich)










Zawsze gdy jestem w mieście posiadającym oceanarium, nigdy nie odmawiam sobie jego zwiedzenia. Uwielbiam w nim siedzieć godzinami obserwując faunę i florę mórz. A jak wygram w lotto, to sobie sprawię ogromne akwarium morskie :) Dziś jeszcze w ramach zaproszenia do oglądania podwodnego świata, pełnego najdziwniejszych stworzeń, już nie tylko z Morza Czerwonego ale również z największych głębin, zachęcam do oglądnięcia kilku filmików:





 








I jeszcze jedna oferta, w sam raz na sobotni wieczór to przepiękny film Wielki Błękit autorstwa genialnego Luc Bessona. Jest to historia o nieprzemijającej przyjaźni dwóch nurków, którzy są jednocześnie największymi rywalami w nurkowaniu głębinowym bez butli z tlenem. Jacquesa gra Jean Marc Barr, a Enzo jest świetnie zagrany przez Jeana Reno (którego uwielbiam :) ). Dla jednego morze jest nieustającym wyścigiem o rekord świata, dla drugiego miłością, równą a może nawet większą, niż miłość do kobiety. Do tego wszystko na wspaniałych zdjęciach Carlo Varini, suto zakropione uwodzącą (jak morze) muzyką Erica Serra. To film do którego lubię wracać, lubię pozwalać mu się porwać z tego świata, zamyślić się nad nim, pośmiać, wzruszyć i tęsknić za tym wielkim błękitem, który uzależnia...

A tak o filmie napisał dystrybutor: "Jest takie miejsce na naszej planecie dziwniejsze od wszystkich innych - najsłabiej poznane i najbardziej tajemnicze - miejsce gdzie, podobnie jak w przestrzeni kosmicznej, ulatnia się konwencjonalne pojmowanie czasu i odległości, miejsce magiczne i niebezpieczne, do którego ludzkie ciało i ludzka dusza muszą się przystosować. Jest to zarazem jedyne miejsce, gdzie człowiek o imieniu Jacques Mayal naprawdę czuje się jak w domu. Tym miejscem jest morska otchłań - "Wielki błękit"."
Gorąco, gorąco namawiam :)





środa, 3 lutego 2010

Egipt. Nowy, kanadyjski film "Cairo Time"


Chciałam polecić nowiutki film, jeszcze ciepły jak kairski ajsz - Cairo Time w reżyserii Ruba Nadda.
Ciepła, łagodna, spokojnie rozwijająca się, jak nurt Nilu, historia spełnionej zawodowo i szczęśliwej kobiety. Przyjeżdża ona do Kairu by spotkać się z mężem, dyplomatą pracującym w Gazie, niestety spóźnia się. Wysyła swojego przyjaciela, emerytowanego egipskiego oficera policji, by odebrał ją z lotniska.
Fantastycznie pokazany Kair, Midan Talat Harb (plac), Khan Al Khalili, Białą Pustynię i wiele innych miejsc - a przede wszystkim ten kairski zgiełk, atmosferę. Zachęcam do obejrzenia.

Trailer.
Wywiad z panią reżyser, niestety tylko po angielsku.


Zapraszam:)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...