Strony

"Albowiem to, co raz zostało zobaczone, nigdy już nie powróci do chaosu." Vladimir Nabokov

poniedziałek, 30 lipca 2012

Noc, morze i współczesny Ikar


Siedzimy na grobli łączącej Kusadasi z Wyspą Ptaków. Czekamy na godzinę 22.00, wykupiłyśmy bowiem nocny rejs stateczkiem. Bardzo chciałam wypłynąć i pokazać Ines morze nocą, czerń w czerni. Czekamy, a niebo z różu przechodzi w ciemny amarant, wysyca się fioletem, chłodzi granatem i zaciąga czernią. Pojawiają się gwiazdy onieśmielone intensywnym, barwnym blaskiem świateł na lądzie. Wchodzimy na pokład turystycznego kutra, który leniwie kołysze się przy brzegu. Jest jeszcze czas i dopiero pojawiają się pierwsi turyści. Siadamy przy stoliku, z prawej strony jarzący się ląd, z lewej atłas morza. 




Jego czerń kojarzy się z ciekłą, rozgrzaną smołą i przywołuje na myśl sceny z dzieciństwa. Pamiętam jak rozpuszczano ją na podwórku otoczonym trzypiętrowymi blokami, w rdzewiejących beczkach, na prowizorycznych paleniskach z cegieł, by później smarować nią dachy. Strużki smoły tworzyły na zewnętrznej stronie beczki kuszące zacieki. I nie mam pojęcia dzisiaj, co w niej tak nam się podobało – lśniący, plastyczny materiał, czy też to, że była zakazana przez dorosłych, a może po prostu to, że w tamtych czasach zabawki były towarem deficytowym i wymyślaliśmy je sami. Faktem jest, że każde dziecko starało się taki deficytowy klejnot zdobyć. Nic to, że piekła w palce zanim ostygła, że dłonie i nierzadko ubrania były wypaćkane i w brunatnych plamach. Ta fascynacja trwała dopóki jeden z kolegów nie wylał na siebie tej piekielnie gorącej mazi, parząc się przy tym dotkliwie.






Ale morze nocą nie jest tak gorące, a czasem bywa zabójczo chłodne. I nie bez przyczyny chcemy odbyć ten rejs o tak nietypowej porze. Prowadzą nas dwie książki.




„Uderzenie wody powaliło nas na pokład – nas, stu nielegalnych, którzy powierzyli swe życie maleńkiej łódce. Pomimo zgiełku słychać było rozpaczliwe krzyki. Łapaliśmy się wszystkiego co było pod ręką: lin, relingów, masztów i cudzych nóg. Kolejna fala zimnej wody przetaczała się po deskach. […]-Buba, jesteśmy już blisko.
-Umrzemy! Nie chcę umierać… - wyszeptał szlochając.” 
 Eric-Emmanuel Schmitt „Ulisses z Bagdadu”

Moje zamyślenie przerywa głośna muzyka, która zaczyna dudnić dyskotekowym rytmem, z wiszących nad głowami głośników i przegania nas na dziób. W końcu kuter ustrojony lampkami, jak bożonarodzeniowa choinka, odpływa. Młodzi Turcy zwijają mokre, pachnące morzem i małżami,  liny cumujące. Nabieramy prędkości, a dziób coraz płynniej przecina, biegnące mu naprzeciw fale. Płyniemy wzdłuż brzegu, by chwilę później skierować się w stronę otwartego morza. Usiadłam sobie (nomen omen) po turecku, na leżącej tu wykładzinie, Ines stoi przede mną i patrzy w mroczną nicość. Ląd staje się coraz bardziej nikłą, błyszczącą wstążką. Tuż obok nas zakochana para, starszy, z zaokrąglonym mięśniem piwnym, brunet i wisząca na jego ramieniu, wyraźnie młodsza blondynka. Zapewne zaplanowali sobie romantyczny rejs, poczuli wolę bożą i nic im nie jest w stanie przeszkodzić, nawet nasze towarzystwo. Przytulaniom, szeptom, pieszczotom i pocałunkom nie ma końca. Aż strach się bać, jak dalej historia się rozwinie. Rejterujemy, nie chcąc oglądać tych „żywych obrazów” i wspinamy się po śliskiej drabince na dach przerobiony na górny pokład. Jak pozostali turyści mościmy się na poduchach i staramy się udawać, że nie ogłusza nas wrzaskliwa muzyka, druzgocąca cały klimat wycieczki. 

Coraz bardziej oddalamy się od brzegu i nagle, jak na nasze życzenie, silniki zostają wyłączone, gasną światła, a muzyka urywa się wpół słowa. Zapada cisza i ciemność, tylko fale z chlupotem uderzają o burty. Przebiega mnie dreszcz, bo teraz mogę poczuć namiastkę tego, o czym czytałam. Musnąć ledwie wrażenia, jakie jest udziałem uciekinierów z własnych krajów, imigrantów zdanych na łaskę i niełaskę absolutnie czarnej czeluści, otwierającej się wokół nas. Pulsujące może wydaje się magnetyczne, jakby głębia chciała nas zwabić w swoje odmęty, jest  przerażające. – Pamiętasz „Ulissesa z Bagdadu”? – pytam szeptem Ines. – Wyobraź sobie jak lichy musi się czuć człowiek , często w znacznie mniejszej łodzi. Nie widzi nawet brzegu, płynąc nieraz w chłodną bezksiężycową noc. Pustka zarówno nad nim jak i pod nim. – Ines milcząc przytakuje. Wie o czym mówię, czyta te same książki, co ja i pamięta historię Saada. Myślimy o chwili w której Bóg zdaje się odwracać twarz, a śmierć zaglądać przez krawędź burty.  I pytam, czy wyobraża sobie, co znaczy wpaść w tą nicość i stracić nadzieję, lub walczyć z całych sił o przetrwanie.  Wrażenie ogromne, choć przecież mamy świadomość, że zaraz zapalą się światła, ruszą silniki z głośnym mruczeniem i wrzeszczeć będzie bez opamiętania byle jaka muzyka. Ta chwila pozwala nam, choć trochę zrozumieć, jak zdesperowani muszą być ludzie porywający się na tak ryzykowny i straszny krok.

Rozmawiamy o Saadzie, bohaterze ”Ulissesa  z Bagdadu”, rozmawiamy o ludziach opisanych przez Witolda Szabłowskiego w rewelacyjnej książce „Zabójca z miasta moreli.  Reportaże z Turcji”, która towarzyszy nam w drodze.

„-Żonę i dziecko wysłałem do Grecji – mówi [Mahmud z Iraku, który pięć lat pracował jako tłumacz] – Pierwszą łódź zawróciła straż graniczna. Druga nabierała wody; ledwo dali radę wrócić do brzegu.” Pisze w swojej książce Witold Szabłowski i przedstawia fakty: w 2003r. na brzeg Turcji morze wyrzuciło 24 ciała, Irakijczyków, Afgańczyków i Jordańczyków. Wśród z nich była kobieta z dzieckiem. „Po tej katastrofie niektóre kurorty zaczęły zatrudniać ludzi, którzy w granatowych spodniach szukają ciał, by nie znaleźli ich turyści.” Miastem skąd najczęściej wyruszają imigranci jest Izmir, 108 km od Kusadasi.  Większość imigrantów pochodzi z Iraku. W grudniu 2007 roku, w pobliżu miasta Seferihisar, w Turcji, odnaleziono 31 ciał. 




Wszyscy znamy historię Ikara i Dedala, znamy obraz Pietera Bruegela „Upadek Ikara” i znamy wiersz Tadeusza Różewicza:

Przygoda Ikara nie jest ich przygodą
musi się tak skończyć
i nie ma w tym nic
wstrząsającego
że piękny statek płynie dalej
do portu przeznaczenia.

„W globalnej wiosce nie ma czegoś takiego jak „nie nasza przygoda” – mówi [Andrea]. A potem nieco poetycko dodaje: Dziś też ikarowie marzą, że nie mogą polecieć do lepszego życia. Tu, na tym wybrzeży, ich marzenia rozbijają się o skały. A Ikar z mitu zatonął… pięćdziesiąt kilometrów stąd, na wyspie Ikaria.” –„Zabójca z miasta moreli”.

Ja dodałabym tylko, że niektórzy współcześni Ikarowie nie mają po prostu wyjścia. Za nimi jest  często ściana, głód kogoś bliskiego, lub śmierć w więzieniu dyktatora.


Brak komentarzy:

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...