Strony

"Albowiem to, co raz zostało zobaczone, nigdy już nie powróci do chaosu." Vladimir Nabokov
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kair. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kair. Pokaż wszystkie posty

piątek, 16 sierpnia 2013

410. I znów Egipt w ogniu...

Internet, telewizja, radio wciąż podaje nowe wiadomości z Egiptu, kolejne ofiary, zniszczone ulice, wojna domowa. Patrzę z niepokojem i myślę, czy jeszcze kiedyś będzie to tak bezpieczny kraj, jaki miałyśmy okazję poznać? Egipt, który w ciągu tych 45 dni naszej podróży zdążył przeniknąć do naszego krwiobiegu, zagnieździć się gdzieś w zakamarkach serca i tam pozostać.

sobota, 6 kwietnia 2013

389. Osiołkiem przez peryferie Kairu

Naprawdę warto zejść z utartych szlaków turystycznych i zobaczyć jak biegnie życie na peryferiach metropolii. Jeśli jeszcze raz miałabym okazję być w Kairze, szukałabym właśnie takiego zwyczajnego życia. Dla mnie to cenniejsze fotografie niż te z piramidami, posągami, atrakcjami z tych "must to see". Zapraszam ponownie do Egiptu, na pohybel białej wiośnie Tupot białych mew, białe sale szpitalne - nie kojarzy się to zbyt dobrze). Dziś barwy Kairu i osiołkowy transport.



poniedziałek, 1 kwietnia 2013

387. Sentymentalnie o Egipcie.

Ostatnimi czasy, korzystając z pomysłu Ajki, postanowiłam wrócić do fotografii z Egiptu. Te pierwsze, umieszczane na blogu, miały toporne czarne ramki. Tej czerni było więcej niż samego zdjęcia, mało ciekawie to wyglądało. Po drugie, przez czas od powstania bloga, chyba troszkę rozwinęłam umiejętności co do "obróbki" zdjęć. Mam nadzieję. Toteż chciałabym jeszcze raz pokazać Wam Egipt, jaki widziałyśmy. I co ciekawsze, choć zbyt dużo wody w Nilu nie upłynęło, to nie jest już ten sam Egipt. Jednak zmieniło się tam co nieco od czasu obalenia Mubaraka.

  Startowałyśmy z Pragi. Były wtedy takie tanie przeloty - za dwa bilety do Kairu i z powrotem zapłaciłam około 1100 zł.

czwartek, 9 lutego 2012

Przesiadka czyli między Saharą a Saharą.

Komputer już lepiej ale na gwałt potrzebuje formatowania. Ehh... Jak ja tego nie lubię, może w przyszłym tygodniu się za to zabiorę. Tymczasem chciałabym wam zaproponować coś do przeczytania. To małe ćwiczenie z kursu Pasja Pisania, na którym ostatnio uczę się bardzo mądrych rzeczy. A że historia się wydarzyła naprawdę i dotyczy podróży, więc myślę, że będzie tu jak najbardziej pasować. A bohaterki już znacie :) Zapraszam :)




W końcu dotarły na miejsce. Urszula spojrzała na zegarek. Minęła piąta.
- Cholera! - zaklęła cicho.
Za oknem busa Kair budził się powoli do życia. Ulice zaczynały wypełniać się dźwiękiem klaksonów. Zaspani jeszcze ludzie ciągnęli poboczem wózki pełne wszelakich towarów, inni balansując na rowerach niczym baletnice, starali się utrzymać na głowach platformy pełne puchatego chleba ajsz. Domy, pożółkłe od pyłu znad Sahary, dźgały zasnute smogiem niebo, sterczącymi z dachów, stalowymi prętami.  Miasto przeciągało się leniwie jak kot na pożegnanie przyjemnego snu.
 Kobieta wyprostowała się, roztarła obolały kark.
- Ines, dojeżdżamy - starała się delikatnie obudzić córkę, która spała w najlepsze na jej kolanach. - Wkurzę się strasznie jak się spóźnimy. Wyobraź sobie, że co chwilę robili przystanki na herbatę i ploteczki -dodała, a półprzytomna dziewczynka przecierała oczy.
Jak na złość samochód krążył bocznymi ulicami rozwożąc pasażerów.
- Przewóz z dostawą do domu - jej niepokój walczył z rozbawieniem.
 Do tej pory, cały zaplanowany i zorganizowany przez nią wyjazd, mijał bez najmniejszego poślizgu.
- Za nami już cztery tygodnie - czuła satysfakcję. - Nie będzie ci szkoda, jak za czternaście dni będziemy musiały wrócić do domu? - zapytała dwunastolatki, która właśnie w tym momencie walczyła z opadającymi powiekami.
- Bardzo - głowa Ines opadła na jej ramię.
Czekało je dzisiaj ponad tysiąc kilometrów między oazą Baharija a Siwa, tymczasem czas nie zamierzał stanąć w miejscu.
- Zdążymy mamuś - ziewając stwierdziła córka.
-Ty masz szczęście, że twojej matce głowy nie urwało podczas hamowania. Nigdy więcej busów! - zaśmiała się

Dzisiejsza noc dała się we znaki, a niewygodne siedzenia nie sprzyjały wielogodzinnym przejazdom. Kobiety stłoczone na ostatnim siedzeniu, spoglądały z zainteresowaniem jak Ula starała się ułożyć, sterczące na wszystkie strony, krótkie włosy.
Zatrzymali się pod wiaduktem. Okolica przypominała Downtown , ale przez porę dnia oraz brak ludzi, nie była tego pewna. Wszędzie leżały sterty śmieci. Rozglądała się zdezorientowana, natomiast kierowca i pasażerowie właśnie starali się uświadomić turystkom, że to docelowy przystanek. Oczywiście w języku arabskim.
- A dworzec? Autokar do Marsa Matruh?! - odwzajemniła się angielskim.
- Taxi, taxi - mężczyźni w galabijach machali rękami w bliżej nieokreślonym kierunku, uśmiechając się przy tym beztrosko.
- No to fajnie - westchnęła.
Wygramoliły się na zewnątrz. Na szczęście nie musiała się szarpać z plecakami, bo wytargano je z busa za nimi. To była jej jedyna porażka. Dwadzieścia kilo w jednym i nieomalże tyle samo w drugim.
- Ines, jak zobaczysz, że na następny raz będę brała wszystko to co, jej dobrzy ludzie na necie poradzą, to oblej mnie zimną wodą. Nie! LODOWATĄ.
Chwyciła większy plecak, który stał już na brudnym asfalcie. Zamierzała ruszyć na poszukiwanie transportu. Czas powoli się kurczył.
- No, no! - mężczyźni zatrzymali ją i wskazali na podjeżdżającą taksówkę. Wyglądała jak wyprodukowana co najmniej w czasach faraonów. Ula szturchnęła porozumiewawczo dziecko. Kierowca wyskoczył żwawo i już miał chwycił bagaże, ale Uli coś się nagle przypomniało.
- Ile do dworca Tourgoman? - zapytała ze spokojem godnym uśpionego wulkanu, tuż przed przebudzeniem. Publiczność, w postaci męskiej części pasażerów busa, zdążyła już ustawić się wokół. Ich galabije były w stanie podobnym do jej długiej, prostej koszuli. Ale wygląd był ostatnią rzeczą, którą przejmowała by się właśnie w tym momencie. Na targowanie też nie miała zbytniej ochoty.
- 60 lirów - Ta odpowiedź całkowicie ją zaskoczyła.
Popatrzyła na kierowcę jak na wariata. Zorientowała się, że grupa obserwuje z ciekawością i rozbawieniem,  rozwijającą się sytuację. To o to wam chodzi! Pozbyła się resztek niedospania, myślicie, że dam się naciągnąć, pomyślała.
- Chodź Ines, idziemy szukać taksówki - dodała już na głos.
Właściciel mumii na czterech kółkach zaczął oponować.
- 50 lirów, 50 lirów!
Uśmiechy kibicujących stały się nieco szersze, a wzrok skierował się ponownie na kobietę. Gra się rozpoczęła. Byle szybko ją zakończyć - pomyślała.
- 10 lirów! - rzuciła wyzwanie.
Jej przeciwnik wzniósł ręce do góry i rozpoczął rozpaczliwą litanię z drobnymi wstawkami chóru męskiego. Zabawa byłaby przednia, gdyby nie problem, że autokary raczej nie czekały na swoich pasażerów.
- 30 lirów! - padła odpowiedź.
W teatralny sposób odwróciła się w stronę ulicy.
- 20 lirów!
Imponujące uśmiechy mężczyzn, były odwrotnie proporcjonalne do padającej sumy. Ostatecznie kiwanie głowami upewniło ją, że cena była na dobrym poziomie.
- Jedziemy - zgodziła się.
Kierowca zapakował plecaki na dach taksówki.
- Dobra jesteś mamo. - z uznaniem dodała Ines.
- Kto by pomyślał, że jeszcze miesiąc temu zapłaciłabym tyle, ile by mi zaproponowano. Pytanie czy zdążymy na nasz autobus - objęła córkę. - I czy nie zgubimy po drodze bagażu. Widziałaś? Nawet ich nie przypiął!













niedziela, 10 kwietnia 2011

I po kolejnej przerwie - przygotowując się do podróży...

Długo nie pisałam. Stres nawet jeśli nie zabija, to pozbawia weny twórczej. A życie przez rok w permanentnym stresie, dokładanie do niego kolejnych, bynajmniej nie mniejszych - to za dużo szczęścia na raz. Rozpadłam się jak domek z klocków. Dokładnie tak. Tydzień temu obudziłam się po kolejnej nocy pełnej koszmarów i dopadła mnie panika, atak strachu tak wielkiego, że było mi aż niedobrze. Zupełnie bez przyczyny, irracjonalnie. Na szczęście już mi lepiej, powoli łapię oddech i sprawy układają się już lepiej. A co do pracy, wierzę że będzie, bo nie może być inaczej. Jestem spokojna. Czas wziąć się za wakacyjną podróż. 

Podróż na Bliski Wschód. Najważniejszą zmianą jest to, że nie będzie to podróż samotna. Jedzie ze mną Ines. Po kolejnych finałach konkursów, po zdobyciu pierwszego miejsca w ostatnim konkursie (a dziedziny zaiste rozległe - od języka polskiego, angielskiego po biologie, po drodze mając matematykę, chemie, fizykę), widząc jej zmęczenie, postanowiłam dokupić drugi bilet na samolot. I tu też dało znać zmęczenie stresem, bo kupując bilet na Maleva, ciesząc się, że złapałam niską i dobrą cenę, wpisałam w rubryczki Ms, ale dalej już podałam własne imię i nazwisko, stając się posiadaczką dwóch biletów na siebie samą, na ten sam lot. Na szczęście Malev, który nie przewiduje zmiany nazwiska na bilecie, zgodził się na zmianę operację oczywiście za dodatkową opłatą.

Tak jak pisałam wcześniej lądujemy w Istambule. Następnie chciałybyśmy zobaczyć Syrię, która jest naszym głównym celem, oraz Liban i Jordanię. A tu sytuacja coraz gorętsza, trudna... I mamy nadzieję, że do naszego wylotu coś się zmieni, rozwiąże, uspokoi, na tyle byśmy mogły zrealizować swoje marzenie. Jeśli nie, to poznamy dokładnie Turcję, bez pośpiechu, nie tylko sam Istambuł. 

Gdy kupiłam ten drugi bilet poczułam spokój i pewność, że tak miało być. Gdzieś tam w głębi serca. Źle bym się czuła siadając w meczecie, bez Ines, która kocha klimat meczetów. Podziwiając ich architekturę, słuchając nawoływań muezina, lub tylko obserwując ludzi, chłonąc atmosferę. Nicolas Bouvier, którego książki uwielbiam, tak pisze o meczetach w Turcji: "Turecki meczet tchnie większą pogoda w adoracji. Jest to przysadzisty budynek obrzeżony dwoma minaretami, w których gnieżdżą się bociany. Wnętrze jest pobielone wapnem, posadzka pokryta czerwonymi dywanami, a ściany są ozdobione wersetami koranicznymi, wyciętymi z papieru. Przyjemny chłodek i brak powagi, który jednak nie wyklucza wielkości. Nie, tak jak w naszych kościołach, nie sugeruje dramatu lub nieobecności, wszystko zaś świadczy o naturalnej więzi między Bogiem a ludźmi: źródle prostoty, która nie przestaje cieszyć prawdziwych wiernych. Odpoczynek w tym przybytku, z bosymi stopami na szorstkiej wełnie, to jakby kąpiel w rzece."  Dziś zilustruję ten cytat zdjęciami z meczetu Alego Paszy w Kairze. Po powrocie w sierpniu mam nadzieję, że będą to meczety tureckie o jakich pisał tu Bouvier.














Chciałam jeszcze wszystkim wielbicielom pustyni, mistycyzmu Sufich, polecić poetycki film, pełen wspaniałej muzyki i obrazu - "Bab'Aziz" czyli Drogi ojciec (polski tytuł). Jest to historia niezwykłych wędrowców, niewidomego dziadka i jego pełnej życia wnuczki, którzy przemierzają bezkresne pustkowie, by dotrzeć na odbywający się raz na trzydzieści lat, wielkie spotkanie derwiszów. Miejsce jest sekretem, nikt go nie zna. Wędrowcy muszą kierować się sercem i wiarą, wsłuchiwać w odwieczną ciszę, a wtedy pustynia sama wskaże im drogę. W swojej podróży ocierają się o świat ducha, baśni, metafizyki, spotykając niezwykłych ludzi. Gorąco, gorąco polecam.








poniedziałek, 31 stycznia 2011

Śmierć jak kawałek egipskiego chleba...

Słuchamy informacji, Al Jazeera, TVN, TVP... Słuchamy i ogarnia nas przerażenie... 
Jak wiele potrzeba było tragedii, bólu i cierpienia, żeby Abdo Abdel Hameed stał się 17 stycznia 2011 roku żywą pochodnią?... Pochodnią od której zapalił się cały kraj... 
Jutro na ulicach znajdzie się ponad milion Egipcjan, a naprzeciw, ponownie, stanie policja. Protestujący mówią, że czekają już na nich wspierający Mubaraka snajperzy. Wiedzą o tym, ale gotowi są na śmierć, za godność kraju i ich własną, za chleb dla dzieci i pracę, za możliwość życia z podniesionym czołem. Bo za nimi nie ma już nic, a do wygrania jest wszystko. Staną raz jeszcze i zginą jeśli będzie trzeba.
To państwo, tak gościnne do niedawna, aresztuje kolejnych dziennikarzy, zabiera kamery, zakazuje utrwalać i pokazywać światu to, co dla Egiptu teraz najważniejsze. Telefony milczą, internet zamarł, zatrzymano pociągi, by odciąć serce, jakim jest Kair, od tego pochłoniętego gorączką organizmu. Zamknąć jeszcze raz usta krzyczącego narodu.
W stolicy nie ma już chleba, nawet najdroższego, nie ma lekarstw, ulice wypełniają emocje i nadzieja na lepsze, nawet okupione egipska krwią. Bo za chleb powszedni dziś płaci się tam życiem.



Źródło zdjęć: SkyNews, News24











 
 

wtorek, 11 stycznia 2011

Foto wspominki z Egiptu i nie tylko, oraz nowe malutkie szczęście :)

Kochani, dziś nietypowo. Nawet się nie spodziewałam, że taki temat zagości tak szybko na moim blogu :)
Proszę Państwa mam zaszczyt przedstawić Jedenaście Centymetrów Szczęścia mojego syna :)

Prawdopodobnie chłopiec :) A ja? Zostanę bardzo młodą babcią ;)
Pod choinką dostałam książkę właśnie od Sebastiana - Babcia w Afryce i oraz Babcia w pustyni i w puszczy :) (Podróżnicze, bardzo polecam) To teraz czas chyba ruszać do Afryki :) Przynajmniej tam szkoły się buduje a nie zamyka jak w moim miasteczku ;)

Będzie komu pokazywać świat i zarażać niegasnącą ciekawością :)
Pokazywać na przykład taki świat :)


















sobota, 11 grudnia 2010

Ciepłe wspomnienia na bolące gardło

Dopadła mnie grypa, albo przemęczenie. Pewnie jedno z drugim pospołu. Bolące gardło, chrypka, ogólna niemożność i niechciejstwo. Pomiędzy zakupami, kucharzeniem, sprzątaniem, "pracą z pracy", staram się troszkę poleżeć, poczytać, po rozpieszczać się książkami od Mikołaja. Książki to mój wielki nałóg i już nie mogę się doczekać Wigilii by rozdzielić między swoją rodzinkę całą szafkę książek - prezentów. Ciesze się, że moje dzieci również kochają czytać, choć to droga przyjemność. Aż strach pomyśleć, co będzie po nowym roku, gdy wejdzie większy wat na książki. Zrobiłam więc zapasy teraz :) I ostatnimi czasy żyję sobie tak podwójnie, życiem swoim i tym pisanym. A nawet kilkakrotnie, bo w książce którą czytam, "Chicago" Ala al-Aswani, bohaterów jest kilku. Świetna lektura. Polecam. Choć tak naprawdę nie o Chicago, może raczej pośrednio - tak naprawdę o tym, że choć Egipcjanie żyją tak daleko, to trudno im oderwać się od własnych korzeni, tradycji, kultury, przestać tęsknić za krajem, wrosnąć w nowy grunt. I stąd może moje wspomnienie ciepła, poczucia wolności, szczęścia jakie zaznałam, gdy wędrowałyśmy przez czterdzieści dni drogami i bezdrożami Egiptu. Dalej poznaję ten kraj, między innymi z kart książek, ze słów Ala al Aswani, Naguiba Mahfuza. Poznaję kraj tak daleki od reklamowanego w folderach turystycznych, ale nie mniej interesujący, czasem pełen bólu, tęsknoty... I karmi się tym moja dusza nomady, i marzy, i żąda zaspokojenia swojego głodu wędrówki... Bo wędrowanie to mój kolejny nałóg. Po mniejszym lub większym podróżowaniu, gdy mija kilka zaledwie miesięcy, ogarnia mnie pragnienie wyruszenia w kolejną drogę, wielki i nie cichnący. Karmię się wówczas relacjami z podróży innych ludzi, otaczam się przewodnikami, planuję, czekam... I myślę, o tym co już widziałam, przeżyłam, że warte było każdych pieniędzy, kredytów, szaleństw. Nie ważne, że nie kupione nowe meble, nie odnowione mieszkanie, niekupione torebki, buty, ciuchy, będzie za to kolejny wyjazd i kolejne wędrowanie - insh Allah, jak Bóg pozwoli. I widzę, że w Ines również kiełkuje taki nomada, i słyszy zew nieodkrytych lądów, albo czuje chęć dokładniejszego odkrycia tych już poznanych. Warto było i mam nadzieję, że warto jeszcze będzie...

Kair








Aleksandria






Daraw


Na Nilu


Sahara






I na koniec świetny filmik znaleziony w sieci.

Zapraszam do marzeń, zapraszam do wędrowania :)



czwartek, 4 lutego 2010

Egipt. W poszukiwaniu zaginionego baobabu czyli kairskie ZOO

Nie jestem w stanie przypomnieć sobie skąd ubrdało mi się, że w kairskim ZOO rośnie baobab. A że niestety na Kenię we dwójkę (uzależniłam się od podróżowania z Ines czy co?) jeszcze mnie nie stać (mam nadzieję, że już niedługo ;) ), stwierdziłam, że muszę odnaleźć ten baobab i w końcu poznać to niesamowite drzewo wizualnie i namacalnie. Ba, raz próbowałam nawet wyhodować takie malutkie baobabiątko w doniczce. Nawet dwa listki wypuściło, broniłam go jak lwica (lub jak Mały Książe "jedyną" różę) przed moimi kotami. Niestety kompletnie nieświadome tego cudu w doniczce chciały potraktować go jako najzwyklejszą sałatę.Marzył indyk o niedzieli... Baobabuś o dwóch listkach pewnego dnia zmarniał, zwiądł i umarł. Ha! A ja już marzyłam, że posadzę go na pobliskim skwerku i stanie się potężny jak baobab z "W pustyni i w puszczy.

Wracając do Kairu, jako już prawie wytrawne bywalczynie ;) bierzemy piątego dnia pobytu w stolicy taksówkę i ruszamy do ZOO. 


To nie jest miejsce dla ludzi wrażliwych i nie jest to nowoczesne ZOO... Kto pamięta starą część wrocławskiego ZOO będzie miał jakieś pojęcie jak to wszystko może wyglądać. Małe klatki, małe wybiegi, smutne zwierzęta... A gdy zgodzisz się by zrobiono Ci zdjęcie z lwiątkiem (po cichu, dyskretnie, za bakszysz) to zobaczysz w ciemnym, obrzydliwie brudnym pomieszczeniu, na zapleczu budynku z lwami, z 10 biednych lwiątek... Aż serce ściska... Długo nie mogłyśmy dojść do siebie po tym widoku... Tylko nieliczne zwierzęta dysponują jakimiś w miarę wybiegami. To co tam imponujące to drzewa, nie mam pojęcia jak się nazywają, ale przypominały mi te z Angkor wat. Może ktoś z Was je zna?




Egipcjanie licznie odwiedzają ZOO urządzając rodzinne pikniki.

 

  

  

 

Co ciekawe, w ZOO nie tylko zwierzęta były ciekawym obiektem do fotografowania. Zdarzyła się rodzina (chyba również turyści ale z bardziej południowej Afryki), zresztą bardzo miła, która poprosiła nas o pozowanie do zdjęcia. Tzn. ojciec jako głowa rodziny poustawiał obok nas dzieciaki i pstryknął im z nami zdjęcie :) Teraz pewnie gdzieś pokazują - O! Zobaczcie co można zobaczyć jeszcze w kairskim ZOO! 

Pelikanowy zawrót głowy


A tu lwy, czyż można być bardziej nieszczęśliwą istotą?...


I ich wszędobylscy bracia mniejsi...


LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...