Pierwsza, wieczorna wieczorna wycieczka na okoliczną Saharę, w pierwszy dzień, na pierwszy saharyjski zachód słońca. Cieszyłyśmy się jak dzieci w wielkiej piaskownicy, a do tego tak pięknej. Mohamad chciał nam sprawić radość i urządził szaleńczą jazdę po okolicznych diunach. Prawie pionowo do góry i w dół. Owszem, nie mam nic przeciw szaleńczej jeździe ale w linii prostej raczej. A ta frajda to nie dla nas. Żołądki miałyśmy gdzieś na plecach, jak po żegludze na dużych falach :) Wdrapałyśmy się też na największą piaskową babkę, właściwie piaskowo skalną. Co wcale nie było proste, bo nogi zapadały się w ruchliwym piachu. A na szczycie pooglądaliśmy zachód słońca, napiliśmy się coli, pogoniliśmy za kubeczkami porwanymi przez wiatr (Sahary się nie zaśmieca) i wróciliśmy do campu. Musiałyśmy się dobrze wyspać, bo na drugi dzień wyruszaliśmy na trzydniową wędrówkę po oazach i Saharze.
5 komentarzy:
Oj moja droga... jak Ty się wystawiasz na zazdrość ludzką :P
Piękne!! :)
Dziękuję Mi :) Nie myślałam o takich uczuciach jak zazdrość. ja mam raczej ogromną potrzebę dzielenia się i pokazywania ludziom jak świat jest piękny i wielobarwny. A swoją drogą to są chwile w których wszędzie tam wracam pamięcią, i czasem sama się zastanawiam czy to prawda, że tam byłam... :) Dziękuję za miłe słowo :)
no własnie....trzeba nie mieć przyzwoitości ,żeby ludziom te pasiasta pustynię przed oczy wystawiać......Uleńko ,no nie wiem co powiedzieć ! GENIALNE !!!
Dziękuję :) (chyba się rumienię)
Ooo... wspaniała potrzeba - dzielenia się :) brawo!
Prześlij komentarz