Strony

"Albowiem to, co raz zostało zobaczone, nigdy już nie powróci do chaosu." Vladimir Nabokov

niedziela, 25 lipca 2010

Hiszpania. Granada i czerwony klejnot w koronie cz.1

Długo zastanawiałam się jak napisać ten post, bo o takim cudzie przecież nie powinno się pisać zwykłymi słowami. Powinno się pisać poezje. Ale to nie łatwe. Napiszę tylko, że tam, pod koronką sklepienia, wzruszenie sięgnęło mojego serca, zacisnęło je, aż w moich oczach pojawiły się łzy. Pierwszy raz w życiu. A zawsze myślałam, że sztuki plastyczne takiej mocy nie mają, co innego książki, muzyka... A tu proszę - i to architektura. 
Jakie szczęście, że tej chmury koronek nie zniszczyły wichry historii ani nie skruszył ząb czasu. 

Alhambra, bo o niej mowa. Wznosi się godnie na wzgórzu Sabika, ostatnim bastionie łańcucha Sierra Nevada. Góruje jak korona, a na zboczach prowadzących do niej rozłożone niczym białe wachlarze dzielnice Albazin i Sacromonte. Alhambra od arabskiego słowa Al-Ḥamrā' oznaczającego coś czerwonego. A właściwie skrót od Al-Qal'at al-Ḥamrā czyli czerwona forteca. To prawdziwy klejnot w koronie.

Alhambra to nie tylko znany z wirtuozerskiej dekoracji Pałac Nasrydów (Nasrid lub po hiszpańsku Nazaries), to również cytadela Alkazba i fantastyczne arabskie ogrody - Generalife.

Pomne uwag, które znalazłam w internecie, kupiłam bilety wcześniej na stronie Servi Caixa , aby móc je tylko odebrać przy wejściu. Do Alhambry wpuszczana jest tylko ograniczone ilość osób. Jeśli akurat jest wielu chętnych, na miejscu można nie dostać już biletów. Bilet kupuje się na określoną godzinę i nie wolno tej godziny przegapić, bo możemy nie zostać wpuszczeni do Pałacu Nasrydów. I o takich przypadkach właśnie czytałam. Hiszpanie byli nie ugięci.

Drugi dzień po przylocie. Budzimy się wcześnie, jest szósta. Za oknem ciemno, tak, że sprawdzam godzinę na komórce mając wątpliwości czy to nie 4 nad ranem. Tu słonko wstaje późno. Jemy śniadanie w postaci dietetycznego, suchego chlebka i serka przywiezionego z Polski. Pijemy kawkę i śpieszymy na przystanek z którego odjeżdża bus do Alhambry. To wzgórze i lepiej siły zaoszczędzić na gorące godziny wędrowania po samym kompleksie, poza tym musimy być wcześniej na miejscu. Poranek rześki, nieco nawet chłodny, miły. W busie problem ze wzajemnym zrozumieniem. Burcząca pani kierowca, niezbyt chętna jest by jakoś zobrazować nam kwotę należną do zapłacenia czy do wydania. Pomaga nam z uśmiechem pasażerka (poza nami jest ich dwie). Kierowca coś na nas burczy na dal, tamta nieco zażenowana wzrusza ramionami. My i tak na szczęście nic nie rozumiemy. A z angielskim jest tu naprawdę problem. Biały busik mozolnie pnie się wąskimi uliczkami Albazin pod górę. Mijamy mur ze świetnym graffiti, postanawiam tu później wrócić z aparatem (niestety nie trafiłyśmy do tego miejsca). A miła pani mówi nam gdzie należy wysiąść, sama też wysiada. Spotkamy ją później w galerii, wymienimy porozumiewawcze uśmiechy.

Jest godzina 7.40. Stajemy w kolejce do odebrania biletów, jesteśmy pierwsze. Kasę otworzą o 8, a przy wejściu do pałacu mamy być o 8.30. Przed kasą do kupowania ustawił się już ogonek (w tym stoi też trzech bardzo przystojnych panów, których tak niepostrzeżenie omiatam sobie wzrokiem ;) ) Za chwilę strażnik przeprowadza nas pod pawilonik z automatami do wydrukowania sobie biletów. Okienko "nasze" dziś nie będzie otwarte. No tak - myślę sobie - a jak automat połknie mi kartę kredytową i nie wypluje???. Stoimy grzecznie a kolejka w tym czasie staje się co najmniej 15 metrowa. Dobrze, że przyjechałyśmy wcześniej. Do kasy jest jeszcze dłuższa. O ósmej technik sprawdza maszyny a strażnik pilnuje drzwi. Porządek musi być. W końcu dziesięć po ósmej strażnik a właściwie klucznik z wielkim pękiem kluczy i bardzo ważny wpuszcza nas do środka po kilka osób. Automatów czynnych jest cztery. Wkładam w paszcze tej żelaznej bryle moją plastikową kartę, wklepuję pin i słyszę jak w środku mielą się bilety. Wyciągam kartę (ufff) a bilety wyskakują do podstawki. Łapię za rękę moją latorośl i pędzimy do Nasrydów przepięknymi alejami, gdzie w tle nieśmiało próbują i stroją swoje instrumenty pierwsze cykady. Rozkosz. 

Przed pałacem kolejna kolejka, rozwijana z pietyzmem linka pomagająca utrzymać kolejkowy porządek i oczekiwanie na pierwsze wejście czyli ósmą trzydzieści. W końcu przekraczamy jak krąg magiczny, wejście, gdzie najważniejszy czarodziej gestem sztukmistrza przerywa nam bilecik. Przed nami zaczarowana kraina - przejmujemy ją we władanie do godziny drugiej, którą wyznacza nam pora dnia wybrana przy kupnie biletów.



















9 komentarzy:

Nivejka pisze...

Fascynująca kultura i architektura. I doskonały post!
Pozdrawiam :)

Anonimowy pisze...

ale cudowności widziałaś! to niewyobrażalne, ile pracy i talentu włożono w wybudowanie czegoś tak niezwykłego.

serdeczności :-)

Iman pisze...

Witam.Jak milo poczytac o Granadzie i Alhambrze na polskim blogu! Czuje, jakby ktos za mnie napisal to, czego sama doswiadczam na codzien, mieszkajac tu, lub przy kilkukrotnych wizytach na Alhambrze :) Nie musze pytac, czy sie podobalo, ale zapytam, o ktorej wyszliscie z Alhambry? I czekam z niecierpliwoscia na cd...
Pozdrawiam z granadyjskiego ukropu!
Iman
PS: mala korekta, Nazaríes, nie Nazaríos ;)

Kilauea Poetry pisze...

Beautiful series!! Love the shadows on the first one!

W drodze... pisze...

Dziękuje :) Dziękuję:) Witam Iman na blogu i cieszę się, że Ci się podoba to co piszę :) Tym bardziej cenne, bo to Twoja codzienność :) Z Alhambry wyszłyśmy około drugiej, a tam można by tak cały dzień, gdyby nie upał, który o tej porze już zabijał. Szkoda, że nie było już wejść nocnych. I przyznam, że z czterech miast, które zwiedziłyśmy, najbardziej podobała się nam Granada :) Pewnie przez ten Albazin :)
Pozdrawiam z nieco zadeszczonej Polski :)
ps. dziękuje za korektę, już poprawiam :)

el pisze...

i pomysl sobie, ze kiedyś tam po prostu mieszkali ludzie..normalnie sobie mieszkali, bez pietyzmu i uniesień.

W drodze... pisze...

Ale wylegując się na dywanach i poduchach wokół orzeźwiających fontann :) Ehhhh :)

Iman pisze...

Pytalam wlasnie, bo Alhambre widzialam juz w roznych odslonach (zimowej, wiosennej, jesiennej, wieczorowej, porannej...) i przewaznie konczylo sie na spedzeniu calego dnia, ale w lecie chyba jeszcze nie bylam i zastanawialam sie, do ktorej mozna wytrzymac ;) A i tak widze wytrzymalyscie sporo, ja wychodze z domu miedzy 9-11 ze wzgledu na dziecko, i potem juz nie da rady (pare dni temu o 21 bylo 35st).
Albayzín, o tak, uwodzi swym urokiem i tajmnica... A jak mowia: Quien no ha visto Granada, no ha visto nada ;)
Mam nadzieje, ze pozostale 3 miasta rowniez opiszesz.
Pozdrawiam serdecznie!

Anonimowy pisze...

mam podobne ujęcia, tyle, że niestety mam też pełno ludzi na tych zdjęciach, czego akurat nie chciałam mieć na tle tak ładnych budowli i zdobień...

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...