Od soboty ferie, więc siedzę sobie i co chwilkę dodaję coś i mieszam na tym blogu :) A to coś napiszę, a to pozmieniam parametry i teraz mogę większy rozmiar zdjęć wrzucać, a to jakiś bajer (np. zegarek) dodam :) Błogie jednym słowem lenistwo - dzisiaj. Bo jutro czekają ważne sprawy do załatwienia i praca do wykonania ehhh. I tak w ferie człowiek nie ma ferii, to choć sobie troszkę powspomina :) Ogromny to dla mnie wypoczynek i oderwanie od nużącej codzienności. I bardzo skuteczne oderwanie - na koncie bloga jest już jeden spalony garnek :) Tak to człowiek zapomina o bożym świecie :)
W tym poście kilka migawek z ulic Kairu i zapewne nie tylko. Bo te wspomnienia to jak cały motek splątanych sznurków - pociągniesz za jeden to gdzieś tam poruszysz tuzin innych.
Na przykład autobusy kairskie. Transport za grosze, jeśli nie wiesz gdzie wysiąść, każdy z wielką radością Ci pomoże. Wprawdzie tak zatłoczonymi nie jeździłyśmy i w Kairze poza taksówkami korzystałyśmy z busików. Ale za to pomiędzy miejscowościami podróżowałyśmy normalnymi, nie turystycznymi autokarami. W różnej kondycji (te autobusy), ale bez najmniejszych problemów. Najlepiej nocą, bo przesypiałyśmy te szaleństwa kierowców. Egipscy kierowcy albo pędzą na złamanie karku, albo nie jadą w ogóle i sączą sobie herbatkę nawet przez godzinę. Ba nikt nie protestuje. Wszystko jak najbardziej jest w normie, i nie ważne biedna podróżniczko, że o określonej godzinie masz następne połączenia. A jak nie złapiesz to czekasz ponad pół dnia, co na kilkuset kilometrowych przejazdach daje duże przesunięcia w czasie. Ale autobusy są lepsze niż busiki kursujące między miejscowościami. Wygodniejsze - nie urywa głowy podczas drzemki w razie hamowania (busiki nie mają zagłówków). Nieraz klimatyzacja bywa w nich mordercza - z 50 stopniowych upałów do chyba 10 stopniowego wnętrza.Kairskie koty. Psów w Kairze nie pamiętam (w Dahab owszem, wiele). Te na Khan al Khalili widać, że najedzone, leniwe, panujące nad sytuacja. Ale też widziałam w jednej z bocznych uliczek Talat Harb St. sklep z wystawionymi prawie na pełne słońce małymi, puchatymi kociątkami. Męczarnia. Nieprzytomne z gorąca, patrzące najnieszczęśliwszymi oczami przed siebie. Ale najgorsza była moja bezradność. Nie mogłam przecież kupić ich i wodzić ze sobą po całym Egipcie... A może coś mogłam, ale nie przyszło mi to do głowy...
Najróżniejsze sklepy i sklepiki, a w nich barwne, fakturalne kompozycje... Te w okolicy uniwersytetu Al Azhar
Czasem wycieczki przedszkolaków.
Czasem sacrum
a czasem profanum
2 komentarze:
Wpadłam na Twojego bloga - dzięki wspólnej znajomej - blogowiczce, przeczytałam, obejrzałam i jestem zachwycona. Sama kiedyś dużo podróżowałam i bardzo lubiłam wyjeżdżać i zwiedzać. Teraz niestety tylko wspomnienia zostały. Jeżeli pozwolisz, będę do Ciebie wpadała i sobie czytała i czytała - wiadomo, że wszystkiego od razu się da przeczytać.Mogę więc sobie siedzieć w domku i być jednocześnie gdzieś hen.... w świecie.Pozdrawiam serdecznie Grażyna.
Bardzo dziękuję za tak miły komentarz i za odwiedziny. Sprawisz mi radość zaglądając do mnie od czasu do czasu :) A wspomnienia z podróży to chyba jedna z cenniejszych inwestycji, nic ich nie zdoła zniszczyć ani zabrać. odwiedzone miejsca zawsze już będą żyły w nas swoim własnym życiem :)
Pozdrawiam gorąco, bo zima nie chce nas opuścić. Ula
Prześlij komentarz