Już w pierwszy wieczór, idąc starym miastem, natknęłam się na równie samotną jak ja, turystkę. Była o wiele młodsza. Zresztą takich "plecakowców" niezorganizowanych, w moim wieku nie spotkałam zbyt wielu. A już samotnie podróżujących - w ogóle. Dziewczyna miała kruczo czarne włosy, orientalne rysy i gdyby nie plecaczek i mapa w dłoni, pomyślałabym, że jest Gruzinką. Przez jakiś czas szłyśmy za sobą krok w krok. Wstąpiłyśmy do pracowni artystów, którzy rozgrywali ze sobą partyjkę szachów pod wielce udanym portretem Lenina.
Pokręciłyśmy się wewnątrz, pooglądałyśmy prace. Ona podała mi bez słowa, ale za to z uśmiechem, wizytówki - były to obrazy Gurama Khetsuriani i Mikheila Arbolishvili.
Wyszłyśmy na zewnątrz i znów podążyłyśmy za sobą nawzajem. Raz ja prowadziłam, raz ona. Zaglądając w zaułki, robiąc zdjęcia, zaglądając nieśmiało do synagogi, którą pokazywałam już wcześniej.
W końcu razem zatrzymałyśmy się przed restauracją Mirzaari. Doskwierał nam nie tylko głód ale i upał. A kamienne, piwniczne wnętrze kusiło chłodem. Weszłyśmy razem i stwierdziłyśmy, że razem będzie nam przyjemniej zjeść. Tak poznałam Latafat z Azerbejdżanu, która znała język polski i zakochana była w Łodzi. Kto by się spodziewał :) To właśnie jest ogromny plus podróży - ludzie. Już do końca spędziłyśmy razem wieczór, włócząc się uliczkami, rozmawiając o tym co można zobaczyć w Tbilisi, przyjechała tu dzień wcześniej. Podarowała mi dobrą informator z dobrą mapka Tbilisi, ja dałam jej swoje namiary na nocleg w Kazbegi.
Oczywiście zapomniałam zrobić zdjęcie khinkali, takie były smaczne. Stąd ten samotny, ostatni na talerzyku. Khinkali to coś podobnego do naszych pierogów. Ciasto cieniutkie, farsz i tylko kształt sakiewki, po to by wewnątrz zgromadził się rosołek w wersji mięsnej. Można kupić khinkali z serem, ziemniakami, grzybami, ale t5e najbardziej klasyczne to mięsne. Cena oscyluje od 0,40 do 0,60 Gel za jedną sztukę. Trzeba nadgryźć je umiejętnie, aby wypić ze środka rosołek nie rozlewając go na zewnątrz. Najczęściej można kupić na sztuki, ale są również restauracje gdzie sprzedaje się ich po 10. Bowiem w Gruzji idzie się do restauracji z reguły w większym towarzystwie, biesiaduje się razem, a rachunku nie dzieli się na poszczególne osoby.
Spróbowałyśmy również placka khachapuri imeruli. To coś w rodzaju pizzy ale z nadzieniem wewnątrz - klasycznym, serowym. Dosyć kaloryczne danie, ale smaczne.
Na dworze zrobiło się chłodniej, słońce zaczęło powolutku zachodzić a my ruszyłyśmy dalej.
Po drugiej stronie mostu Metekhi trafiamy do nowoczesnego, wciąż tworzonego parku. Pełnego o tej porze ludzi. Zmęczone przysiadamy na krawędzi fontanny, by po chwili zobaczyć cały spektakl połączonej muzyki, światła i wody.
Ponad parkiem i jego kosmicznymi konstrukcjami góruje pałac prezydencki. Co ciekawe podobną, choć mniejszą kopułę ma również siedziba władz w Gori.
W tle migocząca światłami wieża telewizyjna.
4 komentarze:
Jakie piekne miasto! dla mnie niespodzianka. Twoje zdjecia pokazuja ze masz oko , ktore wyluskuje to co pewnie inni by nie dostrzegli. Bardzo podoba mi sie pierwsze zdjecie, Lenin, szachy, i ten papierosowy porzadek na stoliku.
pozdrawiam serdecznie
Ulo, to znaczy, że podróżujesz sama jedyna?
Grażyno, bardzo dziękuję za tyle miłych słów :) Postaram się nie zawieść i pokazywać coraz lepsze zdjęcia :)
Pozdrawiam ciepło :)
Navijko, nie zawsze, z reguły podróżowałam z córką, w Gruzji byłam zupełnie sama :)
Prześlij komentarz