Wszystkie zdjęcia poniżej zrobione zostały w Goreme.
Faktem jest, że na moich zdjęciach ludzi jest mało, nad czym zresztą boleję i koniecznie muszę to zmienić. Dlatego dziś troszkę o zwierzętach. W końcu spotykamy je w podróżach, czasem są to spotkania całkiem bliskie. Bo choć czytamy i słyszymy, żeby nie dotykać, nie głaskać, nie spoufalać się, nie potrafimy przejść obok nich obojętnie.
Spotkać szczęśliwego osiołka w Egipcie, to na przykład jak wygrana na loterii. Nam się udało. W oazie Siwa. Byłyśmy świadkami powrotu takiej osiołkowej, wypakowanej dwukółki, powożonej przez dzieci, przed skromną chałupkę. Chłopcy, wręcz z czułością, wypięli swojego osiołka z wózka i otoczyli i przecierali z troską w każdym ruchu. Następnie odprowadziły go do koślawej stajenki.
Konie też widziałyśmy okrąglutkie i zadbane. Na przykład w Gizie. Boczna uliczka, rząd domków przycupniętych za żelaznymi bramami, leniwe piątkowe popołudnie. Tam właśnie właściciele wyprowadzali swoje araby ze stajni, ustawiali przed domami i pucowali do połysku. Później przeprowadzali je z lewa na prawo i z powrotem, bacząc czy aby na pewno sąsiad zdążył zauważyć. A sierść gniada, kasztana, siwa lśniła w słońcu. A tuż obok, za wysokim murem, tam gdzie zaczyna się Sahara, gdzie wieczorami spotyka się kairska młodzież, leżały martwe ciała porzuconych wierzchowców. Rozdęte rozkładem brzuchy, napięta, szara skóra, niewidzące oczy. Jak wraki zepsutych i zapomnianych pojazdów, którym pękło serce w oszalałym pędzie przez piaszczyste wzgórze. Bo właśnie tu egipscy chłopcy urządzają sobie wyścigi. Podobnie jak u nas, nocami, na głównych, wyludnionych arteriach miast. Tylko, że nasi chłopcy, tak myślę, bardziej troszczą się o swoje samochody czy motocykle.
To jedno z takich wspomnień - drzazg. Choć chciałby człowiek pamiętać same dobre rzeczy, widok ten tkwi gdzieś głęboko i trudno się go pozbyć.
Nie potrafię chyba egzystować bez kontaktu ze zwierzętami. Zawsze są obecne w moim domu i życiu. Najdziwniejsze z nich, które pomieszkiwało w naszym mieszkaniu, to sowa. Tak, tak, w mieszkaniu, w rozsuwanej szafce miała swoją dziuplę. Ale to już zupełnie inna historia. Może kiedyś Wam ją opowiem :)
Tu pani modliszka przecięła nam drogę i z godnością kroczyła sobie chodnikiem.
6 komentarzy:
Śliczne psie kulki. Takie malutkie a szczęścia dają tyle jak by co najmniej ważyły tonę:).Też nie mogę przejść obojętnie koło zwierząt, nigdy z nich nie skorzystam jako z atrakcji turystycznej.W Maroku aż się popłakałam na widok osiołka z nogami związanymi łańcuchem i spiętymi kłódką, stał biedaczek i nawet kroku nie mógł zrobić bo nogi miał ciasno związane jedna przy drugiej. Rację masz, że obok większości zwierząt spotykanych w podróży nie da się przejść bez chociażby lekkiego pogłaskania, a już napewno nie przejdziemy my - zwierzolubni:)
Nietypowy reportaz podrozniczy...sympatyczny bardzo! Kazdy pewnie ma jakies wspomnienia zwiazane z spotkaniem zwierzat w czasie wedrowek. Ja np, chcialaqm zrobic post pt..Karkonosze psom przyjazne ..bo tam mozna sobie pojsc na szlaki z pieskiem przyjacielem, zrobilam troche zdjec na temat, ale jak zwykle zabraklo mi czasu na jego realizacje. Pozdrawiam serdecznie
Mo, nie jestem w stanie nawet wyobrazić sobie takiego okrucieństwa o jakim piszesz...
Grażyno, dziękuję za miłe słowo. Świetna sprawa z tym postem, ja o takiej możliwości w Karkonoszach nie słyszałam, a i pewnie wielu innych również. Koniecznie napisz :) Pozdrawiam również serdecznie.
swietna inicjatywa!!! :)
Dziękuję :)
Prześlij komentarz