Po latach ukochane miejsca wracają do nas w snach, zakradają
się znienacka, łapią za duszę, wołają. Po raz kolejny słoneczne plamy tańczą na
soczyście zielonej trawie, w parku Iwana Franki. Kupione na Prospekcie Swobody
z ulicznego wózka lody śmietankowe, słodko rozpuszczają się w ustach. Dachy
mijanych budynków ostro tną błękit czystego nieba. Gwar, ruch, tętniące życiem
arterie. Zwyczajne, lwowskie, letnie popołudnie. I choć człowiek nie chce, w
końcu budzi się, a ułuda mija. Wraca nieubłagany mróz i trudne do udźwignięcia
osiemdziesiąt lat. Czasem budzi się gorycz i myśl, że życie mogłoby wyglądać
inaczej.
Wówczas dobrze mieć wnuka lub wnuczkę, móc się wesprzeć o nią i trochę
siły, by stanąć oko w oko z cieniami przeszłości. Można wsiąść w autokar i wyruszyć
na spotkanie Lwowa. A tam, jeszcze raz dotknąć
chropowatej ściany kamienicy na Czarnomorskiej, która kiedyś nazywana była
domem. Można zanurzyć się w półmrok klatki schodowej i usłyszeć echo stóp
zbiegających w pośpiechu schodami, przeciągłe skrzypnięcie drzwi , a później głęboką
ciszę. Koniecznie trzeba opowiedzieć o człowieku, który nie zwracał na siebie uwagi,
wówczas, 1 listopada, na cmentarzu Orląt
Lwowskich, a który widział sześć zapalonych świeczek pod pomnikiem nieznanego
żołnierza. Któż mógł przypuszczać, że to nie Polak. Nikt, kto chciał uczcić pamięć
poległych. Ten sam człowiek szedł później, krok w krok, aż sam dom. Poznał i adres i nazwisko, które
na drugi dzień skreślono z listy szkoły felczerskiej, tak po
prostu, bez dania racji, mimo bardzo dobrych wyników. O zmierzchu, gdy jeszcze wystarczy sił, bo chęci nie zabraknie
nigdy, można przejść się do dawnej Wojewódzkiej Stacji Sanitarnej, choć droga
zapewne wyda się znacznie dłuższa. A na
koniec, ten ostatni raz, wspiąć się na Wysoki Zamek, popatrzeć na panoramę
Lwowa.
Można pojechać do Lwowa, po smutek, który przepełni serce na
widok przestronnych alei obrośniętych budkami z piwem, zielonych placów rozmienionych
na stragany pełne wszelakich rupieci, i zapomnienie, i
zaniedbanie. Wówczas nagle czuje się ciężar czasu, który już nie wróci,
świadomości, że już nigdy nie będzie miało się dwudziestu lat. Pozostanie tylko
stary aniołek ukradkiem kupiony pod katedrą, spod poły płaszcza, tuż przed wyjazdem
do Polski. Od lat skrzętnie przechowywany, w grudniu usadowiony na honorowym miejscu, na
choince, czuwa nad całą rodziną. Mały lwowski aniołek.
Wspomnienia są wspomnieniami mojej Mamy, fotografie wykonała moja córka, Ines. Niestety nie miałam okazji być we Lwowie.
1 komentarz:
Również nie byłem we Lwowie. Ze zdjęć wnioskuję, że miasto wygląda pięknie. Może się wybiorę.
Pozdrawiam
Prześlij komentarz