Za chwilę o tym jak można otrzymać całkiem poważny mandat na śmiesznej podstawie, czyli kolejny obraz z krainy absurdów.
Jednak w pierwszej kolejności podziękowania dla Mamy Ammara i dla Moniki z Marakeszu za słowa uznania (które otrzymałam za głębie obrazu i słowa: wzruszenie i prawdę, oraz realizowanie marzeń) i wyróżnienie w postaci nominacji:
Jednak w pierwszej kolejności podziękowania dla Mamy Ammara i dla Moniki z Marakeszu za słowa uznania (które otrzymałam za głębie obrazu i słowa: wzruszenie i prawdę, oraz realizowanie marzeń) i wyróżnienie w postaci nominacji:
Bardzo mi miło :) I obiecuję w czasie weekendu odpowiedzieć na wszystkie pytania i wytypować następne blogi :)
Dziś jestem bardzo zmęczona (wczoraj zasnęłam tuż po dziesiątej ze świetną książką w ręku, a to już koniec świata). Korzystając bowiem z bardzo przyjemnego i ciepłego popołudnia, wybrałam się na drugi koniec miasta (wciąż nie dorobiłam się autka) zrobić porządek na grobach bliskich. Powiem Wam, że choć to cmentarz, chwile jakie na nim spędziłam były bardzo przyjemne. Może kilku ludzi, cisza, jedynie ostatnie ptaszęta, wspominające ciepłe dni, swoim świergotem i spokój. Tak błogi spokój, że aż troszkę pozazdrościłam, tym którzy tam pozostali. Tak jakby mur dookoła oddzielał to miejsce od rzeczywistości pełnej nieustających problemów i kłopotów.
Po powrocie natchnęło mnie, żeby wrócić do zdjęć, które zrobiłam jeszcze w 2007 roku, również wracając z cmentarza. Starym aparatem, pełne ziarna, nieudolne, a jednak mam do nich sentyment. Boczne uliczki mojego miasteczka, jakby zawieszone pomiędzy różnymi epokami czy wymiarami. Lubie je. Szukałam ich po moich fotograficznych, zabałaganionych archiwach ponad godzinę. Tak się zawzięłam.
A teraz historyja, którą Wam obiecałam, a która rozbawiła mnie do łez, w przeciwieństwie do mojego kolegi - głównego jej bohatera.
Wyobraźcie sobie, pewne miasteczko na Południu Polski, niedaleko od nas. Kolega z małżonką wybrali się doń samochodem pozałatwiać sprawy. Postanowili również zahaczyć o sklep w centrum. Kolega zaparkował dokładnie na przeciw straży miejskiej, wysiadł i przezornie oraz dokładnie sprawdził, czy gdzieś nie ma jakiegoś zakazu postoju, zatrzymywania lub innego, groźnego znaku. Nie znalazł nic, uspokojony ruszył więc z lubą połowicą do pobliskiego sklepu. A że sklep był zamknięty, od razu zawrócili do samochodu. Zajęło to im góra dwie minuty. Podchodzą bliżej,patrzą, a tu mandat jaśnieje za wycieraczką. Oczywiście za parkowanie w niewłaściwym miejscu. Kolega chwycił ten mandat i dawaj do straży miejskiej. Jak to?! Zaledwie dwie minuty, żadnego znaku?! Wzburzony tłumaczy mundurowemu. Strażnik na to wyciąga z szuflady zdjęcia - sztuk cztery, na których to widnieje znak zakazu postoju i ze stoickim spokojem oświadcza, że znak owszem jest, na fotografii. W rzeczywistości materialnej, ukradli go bowiem nieznani sprawcy. Stwierdził również, że w związku z udokumentowanym stanem, mandat się należy, koniec i kropka.
Tak więc kochani, fotografia to rzecz święta - i tego się trzymajmy :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz