Ale koń czystej krwi arabskiej to wyjątkowe
zjawisko.
O tym za chwilę. Najpierw muszę przeprosić
czytelników. Przeraził mnie fakt, że ostatni wpis był w sierpniu. Ale to nie
lenistwo, mogę dodać na swoje usprawiedliwienie, choć bardzo nie podoba mi się,
że po raz kolejny usprawiedliwiam się. Przez to mam jeszcze większe wyrzuty
sumienia. Chciałam dobrze, a wyszło jak zwykle. Chciałam pisać częściej, a
zamilkłam. Rozpoczął się rok szkolny (dobrze, że ponownie dla mnie się
rozpoczął) i niestety w pisaniu swojego bloga poległam. Bo taką złą kobietą (i zapracowaną)
byłam, jestem, i jeszcze będę. Nie, nie obiecuję poprawy, bo jeśli znów ucichnę
to wstyd i kac psychiczny będzie jeszcze większy.
Spróbuję być nieco bardziej systematyczna.
Obowiązkowa. Tak naprawdę to tęsknię za moim pisaniem, fotografią, a przede
wszystkim Wami i zaprzyjaźnionymi blogami, których tak dawno nie odwiedzałam.
Tak… Koń jaki jest, każdy widzi… Poudawajcie troszkę,
że nie widzicie mnie kompletnym leniem.
Natomiast jeśli chodzi o konie czystej krwi
arabskiej, to istoty iście bajkowe, Nie bez przyczyny mówi się w krajach
arabskich, że stworzone zostały przez Allaha z garści południowego wiatru. Gdy
Allah pozwolił położyć kamień węgielny pod świątynię w Mekce, podarował araba
Abrahamowi i Ismaelowi. Natomiast syn Ismaela I Haggar był pierwszym człowiekiem,
który jeździł konno. Beduini o koniach tych
układali poezje, a prorok Mahomet obiecywał „niebo pełne niewiast i koni”. Nawet
istniało przykazanie by grzesznik utrzymywał konia, „a wszystkie jego grzechy
odpuszczone mu będą”.
I Polacy zakochali się tych eterycznych stworzeniach
i sprowadzili je do kraju w XVIII wieku. Za co wdzięczna jestem Kajetanowi Burskiemu,
Hieronimowi Sanguszce, Wacławowi Emirowi Rzewuskiemu. Dzięki nim mogłam
pojechać do Janowa Podlaskiego i pokazać Ines araby. Stało się podobnie jak z
flamenco, gdy po polskim, amatorskim występie moje dziecko wróciło
zafascynowane, a ja uśmiechnęłam się do niej i powiedziałam, że pokażę jej
prawdziwe flamenco. Co też uczyniłam w Andaluzji. Wcześniej zdegustowana moim
lekceważeniem i krytyką, przyznała mi rację. Podobnie tą rasę trzeba poznać i
przekonać się, że koń koniowi nie równy. Spojrzeć w bystre, inteligentne oczy,
dotknąć delikatnych jak jedwab rozdętych chrap, dosiąść rwącego się do biegu,
rozedrganego wierzchowca. A na dodatek to rasa, która bardziej niż inne przywiązuje
się do człowieka, staje się jego przyjacielem i towarzyszem. Może to gdzieś tętniący
w ich żyłach, wraz z krwią, oddech pustyni, pamięć zapisana w kodzie
genetycznym, że pośród rozległych piasków i w skwarze słońca, nie tylko zwierzę
może polegać na człowieku ale i człowiek na zwierzęciu.
2 komentarze:
Kochana Urszulo,
te konie są rzeczywiście przepiękne, a dzięki Twoim fantastycznym zdjęciom i pięknemu tekstowi - zrobiły na mnie jeszcze większe wrażenie.
Dla mnie najważniejsze jest, że dałaś ślad życia i, że pracujesz, bo pamiętam jak bardzo dręczyła Cię wizja bezrobocia. Bardzo się cieszę, że praca jest :-), choć oczywiście życzę czasu na blogowanie i wiernie wyglądam nowych wpisów u Ciebie :-)
Ściskam :-)
Kochana Mamo Ammara :) Bardzo, bardzo Ci dziękuję za to, że jesteś tak wspaniałomyślna dla mnie marnotrawnej, która właśnie wróciła :) Bardzo dziękuję za Twoje cenne i ciepłe słowa. Wyrok bezrobocia został na rok zawieszony, ale nabrałam wiary (choćby tymczasowej), że i później będzie dobrze. Musi być nie ma wyjścia. :) Czytając Twój komentarz jeszcze bardziej chce się pisać :)
Prześlij komentarz