Jadąc do Luksoru z Kairu już wiedziałam, że należy nie rozmawiać o wszelakich "ofertach zwiedzania" będąc zmęczoną bezpośrednio po podróży (patrz hotel King Tut w Kairze), i cóż z tego, jak znów dałam się naciągnąć. Już we wspomnianym King Tut Atif zadzwonił do "swojego człowieka" w Luksorze, który miał się nami zaopiekować, odebrać z dworca, dostarczyć do hotelu i pomóc nam w zwiedzaniu.
Po całodziennej wyprawie pociągiem wysiadłyśmy na dworcu, obciążone klątwą na własne życzenie, jaką stał się nasz gigantyczny bagaż. A tu surprise - ani tego "swojego człowieka" ani nikogo z hotelu. Szarpnęłam więc ciężary i ruszyłam do przodu niczym lokomotywa. Na szczęście, po pokonaniu schodów, pojawił się w marynareczce, ulizany niczym mafiozo, okrąglutki pan "od Atifa". Pomógł nam dojść do hotelu - ten był tuż za rogiem. Poczekał aż się zameldujemy, posadził nas przy stoliczku - mnie ledwo żyjącą i z umysłem uprażonym jak orzeszek z gorąca, oraz moją onieśmieloną pociechę. Wyciągnął notesik i zaczął notować listę - a to lot balonem, a to rejs feluką, zachodni brzeg itd. Podliczył, stwierdził, że tanio, zażądał zaliczki i zaznaczył, że w razie rezygnacji - jest bez zwrotna. Do dziś zachodzę w głowę, do jakiego stopnia wówczas rozum mi odjęło, że wyciągnęłam kasę i potulnie zapłaciłam. Na usprawiedliwienie dodam jedynie, że to wciąż był pierwszy tydzień naszego pobytu w Egipcie a ja wciąż widać nie do końca oswoiłam się z upałem (a to już był Luksor więc i temperatura wyższa) i jeszcze nie minął mi efekt paniki. Po tak korzystnej dla pana transakcji, otrzymaliśmy karteczkę z potwierdzeniem kosztów i zaliczki oraz numerem jego telefonu. Po czym udałyśmy się do pokoju. Po jakimś czasie pojawił się Hassan, nie wiem czy i na ile partycypuje w udziałach w hotelu, czy też może jest jedynie hotelowym kulturalno - oświatowym. Jak zobaczył nasz cyrograf złapał się za głowę, że tak przepłaciłyśmy za wszystko i że niby zaliczka jest bez zwrotna. Postanowił nam pomóc i całą sprawę odkręcić. Cały czas zarzucał sobie, że nie wywiązał się ze swoich obowiązków, że nie przyszedł po nas na stację i dał nas tak haniebnie oskubać. Chwycił za telefon i zadzwonił do faceta. Facet uparty, nawet nie chciał słyszeć o zwrocie zaliczki, co oburzyło Hassana jeszcze bardziej, zadzwonił więc do swojego kumpla z policji o poradę.
Policja w Egipcie to władza nieomalże absolutna, wszędobylska, wszechwiedząca i potężna. Egipt to można powiedzieć państwo policyjne. Kumpel poradził mu udanie się na posterunek policji turystycznej. Poszliśmy tam wszyscy, my dwie z niechęcią ( bo głupio tak dać się oskubać i wizyta na posterunku jako jeden z punktów naszej podróży jakoś nam nie leżała ). Weszłyśmy do małego pokoiku z pewną nieśmiałością. Poszarzałe ściany, masywne biurko, stosy papierów, wentylator i wąsaty oficer na służbie. Poważny, przywodzący na myśl Egipcjan z książek Mahfuza. Hassan wydawał się przy nim jeszcze bardziej niepozorny i drobny. W całej jego sylwetce wyczuwało się olbrzymi respekt dla władzy. Opowiedział naszą historię i pokazał kwit za pobrane pieniądze. Oficer ładną angielszczyzną, patriarchalnie zwrócił się do mnie z kilkoma pytaniami. Następnie zadzwonił do delikwenta wzywając go na rozmowę. Po jakichś 10 minutach wszedł butnie nasz znajomy. I z podniesionym głosem zaczął pomstować na nas, że możemy zrezygnować z jego usług ale przecież nam mówił, że nie oddaje nam zaliczki. Policjant słuchał tego w milczeniu, nagle wstał i jak nie zaczął krzyczeć na cwaniaka. Ten zrobił się malutki, od razu zmienił ton i zapytał czy chcemy pieniądze z powrotem w dolarach czy w funtach egipskich. Zgodziłyśmy się na funty, on podał kurs, oficer przytaknął i otrzymałyśmy naszą zaliczkę. Przelot balonem miałyśmy już zarezerwowany na drugi dzień, więc nie rezygnowałyśmy z niego, ale cena jaką on nam podał - 75 $ od osoby zeszła na 50 $ (dla porównania na fakultetach, które widziałam w necie ta cena wynosi 110 $ - 120$ od osoby). Policjant spytał nas czy może zatrzymać kwitek na tą nieszczęsną zaliczkę, powiedział parę słów do naciągacza, po czym pożegnaliśmy się wszyscy i wyszliśmy. Najszybciej znikł nasz chytrusek. Hassan powiedział nam, że ów "przewodnik" ma "przechlapane" bo będzie już pod lupą policji. I tak to przysłowiowo chytry dwa razy traci. A ja w końcu zaczęłam się uczyć wielce przydatnej sztuki targowania - jak do tej pory byłam osobą bardzo spolegliwą i płaciłam tyle ile mi kazano. Dalej w Luksorze na szczęście było już tylko lepiej.
Zdjęcia zrobione z tarasu hotelu Oasis
3 komentarze:
Przepiękne zdjęcia z okna hotelowego... Zwłaszcza 3 od góry zapiera dech w piersiach.
Pozdrawiam serdecznie
Znam te numery z przepłacaniem i innymi kombinacjami z pieniędzmi.. Jak pierwszy raz byłam z moim dziesięcioletnim synkiem miałam podobną sytuację, tyle, że chodziło o zakup okularów przeciwsłonecznych w pobliżu bazaru Chan Chalili w Kairze. Mały dostał od dziadka przed podróżą 50 $. Jak zobaczył gościa z zawieszoną na szyi walizką pełną sanglasów ;-) to tak mu się zachciało, że nie było rady. Chłopak chciał 100 funtów, udało się wytargować na 30. Pokazałam, że mamy tylko dolary. No nie ma problemu! Poszperał, wyciągnął plik banknotów i wydał Małemu 20 funtów (przeliczył sobie 1:1), podziękował i poszedł. Wyciągnęłam synowi z ręki pieniądze, przeliczyłam i oniemiałam. Pomógł mi chłopak sprzedający galabije, któremu się dostało za tamtego, bo miałam już dosyć sanglasów, łoczisów, sfinksów i galabijów. Poszedł, poszukał i przyniósł pieniądze. Policjant zapytał, czy chcę wnieść skargę. heh.. :) ręce opadają.
Pozdrawiam i czytam namiętnie :)
Looks like such a wonderful place to be!
Prześlij komentarz